Autor: Catherine Coulter
Tytuł: Dziedziczka Valcourt
Tłumaczenie:
Dorota
Jankowska-Lamcha
Wydawnictwo: BIS
Liczba stron: 360
Oprawa: miękka
Data wydania: 2012
Oprawa: miękka
Data wydania: 2012
ISBN: 978-83-7551-254-0
Od
koleżanki pożyczyłam książkę Catherine Coulter Dziedziczka Valcourt, bowiem akcja rozgrywa się w średniowieczu, a
dokładnie w 1278 roku. Jest zamek, jest rycerz, aczkolwiek niejeden, jest
rudowłosa dziedziczka, a wszyscy oni żyją pod rządami angielskiego króla
Edwarda I.
W
maju umiera hrabia Valcourt, ukochany ojciec Merry, a ona wie, co ją czeka. Jej
matka, ksieni Helena z klasztoru Meizerling, nazywana czarownicą, chce wydać ją
za mąż za Jasona z Brenan, któremu źle z oczu patrzy. Dziewczyna ucieka z zamku
w przebraniu. W tym samym czasie do swej rodzinnej posiadłości wraca z
królewskiej służby po kilku latach nieobecności lord Garron z Kersey. Po
śmierci brata ma zostać hrabią Wareharm. Po drodze ratuje jakiegoś bitnego
chłopca. Gdy przybywa do swego domu, zastaje bardzo zniszczony zamek i nielicznych
poddanych bliskich śmierci głodowej. Okazało się, że kilka dni wcześniej był tu
Czarny Demon, a że nie znalazł srebrnych monet, to zniszczył wszystko, zabił
wielu mieszkańców. Wrzeszczał, że to retrybucja, sprawiedliwy odwet, kara za
złodziejstwo.
Lord
niewiele rozumiał z zaistniałej sytuacji, ale jako nowy pan jeszcze tego samego
wieczoru podjął pierwsze decyzje. Gdy następnego dnia ruszył ze swoimi ludźmi
na polowanie, ów bitny chłopak, który się wślizgnął za nim do zamku, okazał się
być rudowłosą dziewczyną. Merry poprosiła w zaufaniu Miggins o pomoc. Wkrótce
powstała bajeczka o nieślubnej córce zmarłego księdza, a prawdziwa tożsamość dziewczyny
została zatajona. Sęk w tym, że:
Nikt długo nie
ukryje tego, kim naprawdę jest (s. 74)
Wszyscy
zebrani mieszkańcy zamku zgodzili się milczeć, a w zamian za milczenie Merry
obiecała im pomóc przywrócić zamek do świetności. Zdolności organizacyjne
młodej kobiety, umiejętności prowadzenia zamku, szacunek dla ludzi, zjednywanie
ludzi i przywiązywanie ich do siebie, ciężka praca i listy do zrobienia
działają cuda. Wywierają również duże wrażenie na Garronie, a ten na każdym
kroku próbuje Merry przyłapać na kłamstwie o jej pochodzeniu. Nie jest to
proste, bowiem ta pomysłowa dziewczyna ma sprawny umysł! W dodatku jest
wykształcona.
Wiedza jest
najważniejsza i dlatego mądrze jest trzymać ją dla siebie. (s. 156)
A
nad zamkiem wciąż wisi niebezpieczeństwo ze strony Czarnego Demona. Okazuje
się, że ma on niecne zamiary, dba tylko o własne interesy i zawarł umowę z czarownicą,
matką Merry. Dalsze losy bohaterów tej średniowiecznej opowieści są pełne
zagadek, misternych planów i podchodów, z domieszką magii. Zakończenie jest
szczęśliwe, aczkolwiek z lekka mnie zaskoczyło, pozytywnie.
W
tę powieść historyczną autorka wplotła wątek romansowy Merry i Garrona. Między młodymi
stopniowo rodzi się uczucie, kiełkuje powoli, ale za to temperament i dusza
wojowniczki sprawia, że między nimi iskrzy. Merry ma cięty język, mówi wprost, wie
co to riposta, dlatego dialogi z jej udziałem dostarczają rozrywki. Jej decyzje
też bywają zaskakujące, bo ona umie postawić na swoim. Dosłownie i w przenośni!
Rude włosy świadczą o jej ognistym temperamencie. Trochę bladziej przy niej
wypada odważny Garron. Potrafi się bić, zwyciężać, walczyć o siebie i swoich
ludzi, podejmować trudne decyzje, ale brakuje mi w nim pewnej stanowczości,
pewności. Sprawy się nieco komplikują, kiedy okazuje się, że Merry jest
dziedziczką Valcourt. Ale…
Prawda nie
odwraca żadnej uwagi. (s. 92)
Postacie
drugoplanowe są dobrze zarysowane. Każdemu powinna spodobać się zwłaszcza
Miggins, której spostrzegawczość, zmysł obserwacji i cięty język działają dla
dobra ogółu lub ku jego uciesze. Ta stara kobieta z 4 zębami zna się na
ludziach. A słysząc jej wspomnienia z młodości o całowaniu jej pod kolanami po
seksie przez przystojnego lubego, wywoła szeroki uśmiech na twarzy bądź
niedowierzanie.
Autorka
stworzyła typową średniowieczną opowieść, może tylko z lekko nietypową
bohaterką czarownicą. Ten wątek w drugiej części powieści jest o wiele bardziej
rozwinięty. Przyznam, że trochę mi ta magia nie pasowała do wydarzeń –
wywoływała lekkie niedowierzenie; powodowała, że odnosiłam wrażenia, jakbym
czytała jakąś fantastykę lub baśń. Ale w ostatecznym rozrachunku ten wątek
został dobrze rozwiązany.
Życie
w średniowieczu nie należało do łatwych. Trudy odbudowy zamku zostały realnie
przedstawione, ale bez zbędnych szczegółów. Poddani z desek robią stoły i ławy,
zbijają łoża, wypełniają sienniki, sprzątają, naprawiają sprzęty. Inne rzeczy
potrzebne na co dzień są zakupione lub otrzymane w darze. Merry zna sposób na
pozbycie się brzydkiego zapachu z sali jadalnej. Jej znajomość ziół bardzo się
przydaje także w higienie osobistej i leczeniu chorych. Autorka nie unika też
tematów typu wychodek czy uciechy cielesne, o których wszyscy gawędzili i
żartowali, także na dworze króla (kilka scen rozgrywa się także na zamku w
Londynie). Kobiety były chętne do rozkoszy pod warunkiem, że mężczyzna nie był
fujarą!
Są
informacje o sposobach podróżowania, obrony, ubiorach, posiłkach, pracy
kanclerza królewskiego, daninach, lochach, rozstrzyganiu różnych spraw, ale
mimo wszystko czułam jakiś niedosyt. Za mało mi było tych informacji. Ale mimo
wszystko były i ciekawostki historyczne. Czerwone oczy wiosna nazywane były
wiosennymi łzami. Już w średniowieczu potrafiono na alergię przygotować jakiś
specyfik. Z kolei wiek ludzi poznawało się po włosach lub świeżości oddechu.
Akcja
toczy się sama w różnym tempie, w zależności od wydarzeń. Czasem brakowało mi
dynamiki, ale wynagradzali to bohaterowie z otoczenia Garrona i ich słownictwo.
Wprawdzie nie ma w powieści stylizacji językowej, gdzieniegdzie pojawiają się tylko
pojedyncze archaizmy, ale za to dużo jest… świętych. Bohaterowie często przywołują
ich w różnych okolicznościach, w zależności od sytuacji, a nie spotkałam się z
tym w innych powieściach historycznych. A święci potrafią rozbawić i ubawić. I
tak bohaterowie dziękują w różnych okolicznościach: niech będą dzięki zepsutym
zębom Flavina, wytrzeszczonym oczom świętego Cladoura, gotowanym kościom
świętego Cuthberta, połamanym zębom świętego Leonarda. Na pomoc wzywają w taki
sposób: o potężny święty Albertynie! Przeklinają sobie w ten sposób: na
spiczasty podbródek świętego Alberta, na wszystkie połamane palce świętej
Agnieszki, na czyraki świętego Floriana.
Życie jest tak
nieoczekiwaną mieszaniną rzecz świętych i ziemskich, że człowiek może się tylko
dziwić. (s. 356)
Dziedziczka Valcourt to powieść
historyczna nie przytłaczająca nazbyt historią, skupiająca się bardziej na
codziennym życiu ludzi różnych stanów w tamtych czasach i związanych z tym
problemami, zagadkami, z wątkiem romansowym i z lekka czarami. Dobrze się
czyta, ale nie spodziewajcie się rewelacji. Po prostu miła lektura z akcją z
XIII wieku.
Książka
przeczytana w ramach wyzwań:
Nie przepadam za czytaniem powieści historycznych, dlatego jednak nie skuszę się na powyższą pozycję.
OdpowiedzUsuńWiem :) Ale może kiedyś przekonasz się do książek historycznych!
UsuńW życiu!!! Jedyny wyjątek robię (ale to naprawdę sporadyczny) dla romansów historycznych typu harlequin, gdzie jest tyle historii co kot napłakał :)
UsuńNie zarzekaj się tak bardzo, bo los lubi płatać figle. Doskonale o tym wiem! :)
UsuńJuz po Twoim opisie spodobała mi się bunczuczna postać Merry :) Zreszta cały zarys fabuły jakoś bardzo przypadł mi do gustu. A przekleństwa brzmią faktycznie jakoś tak zabawnie, komicznie:)
OdpowiedzUsuńRude włosy bohaterki mówią o niej wszystko :)
UsuńDobrze, że nie przytłacza mnogością faktów historycznych, co niestety często się zdarza w tego typu powieściach.
OdpowiedzUsuńBo to ma być beletrystyka, a nie podręcznik do historii.
UsuńNie do końca moje gusta, ale mojej mamie polecę ;)
OdpowiedzUsuńTo dobrze.
Usuń