Strony

czwartek, 31 stycznia 2019

Nieznana kantata


Autor: Lauren Belfer
Tytuł: Ukryty rękopis
Tłumaczenie: Przemysław Hejmej
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Liczba stron: 512
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Data wydania: 2018
ISBN: 978-83-66074-28-6 




W zrujnowanych wojną Niemczech amerykański żołnierz Henry Sachs znajduje w opuszczonej rezydencji stary rękopis muzyczny, który chce wziąć na pamiątkę. Na jego drodze staje dziewczyna, którą oszołomiony mężczyzna zabija i ucieka. Sześćdziesiąt lat później siostrzenica Henry’ego, Susanna Kessler stara się otrząsnąć po napadzie, który spotyka ją na ulicach Nowego Jorku. Niedługo potem jej ukochany wuj umiera, a kiedy Susanna porządkuje jego rzezy, odkrywa tajemniczy rękopis. Kobieta postanawia dowiedzieć się, do kogo należał i zwrócić go prawowitemu właścicielowi. Wkrótce Susanna wyruszy w podróż, dzięki której pozna prawdziwą historię własnej rodziny. Zanim to jednak nastąpi, będzie musiała odkryć sekrety berlińskich salonów z końca XVIII wieku, gdzie brylowała Sara Itzig Levy, wirtuozka i kolekcjonerka dzieł muzycznych. To właśnie ona ukryła niebezpieczny rękopis Bacha. Nie wiedziała jednak, że to dzieło i jego niepokojące przesłanie staną się klątwą dla niej i jej rodziny na wiele pokoleń.

Są tytuły książek, które mnie z miejsca zaciekawiają. Do takich należał Ukryty rękopis Lauren Belfer. Blurb też mnie zaciekawił. A jak powieść?
Dalej następowały miejsce i data – Berlin den 9 Juni 1783. (s. 91)
Susanna Kessler i Sara Itzig Levy to dwie kobiety z różnych epok połączone wspólną tajemnicą. Obie otrzymały niejako w prezencie partyturę kantaty. Jest ona niezwykła i cenna, ponieważ jej autor to Jan Sebastian Bach. Dzieło nigdy nie ujrzało światła dziennego z jednego powodu – treść zawiera w sobie niepokojące elementy. Kontekst dziejowy i kontrowersyjne zapatrywania kompozytora wpływają na przyszłość dzieła.
Gdyby Bóg naprawdę istniał, on albo ona, nie odwracałby swojej twarzy od człowieka i nie dopuścił, żeby stało mu się coś złego. (s. 461)
Odkrycie rękopisu, poglądy pastora Mansholta i kilka innych elementów wpłynęło na poglądy Susanny i Daniela, który bada rękopis. Każde z nich zaczyna analizować swój światopogląd religijny, zastanawiać się nad istnieniem Boga i wiarą. Punktem kulminacyjnym dla tych wątpliwości i dylematów jest przemówienie trzynastoletniej Helen Krieger na jej bar micwie. Nastoletnia Żydówka zawsze nią pozostanie, ale odkąd usłyszała o Holokauście zaczęła się zastanawiać, czy Bóg istnieje. Jej wnioski i przesłanie dla gości zgromadzonych na uroczystości warto sobie zapamiętać. Jest coś, co stoi ponad religią, ponad wyznaniem czy narodowością człowieka.
Pierwszy ustęp zagrałam bez żadnego błędu, moniseur Bach. (s. 57)

Akcja powieści toczy się w dwóch wymiarach czasowych – współcześnie w Ameryce i od października 1776 roku w Berlinie, w Prusach. Wtedy to piętnastoletnia uzdolniona Żydówka z bogatego domu pobiera lekcje muzyki od Wilhelma Friedmanna Bacha, najstarszego syna Jana Sebastiana Bacha. To ona po kilku latach dostaje w prezencie od swego nauczyciela manuskrypt kantaty. Powierzenie tego dzieła w odpowiednie ręce w celu ukrycia go przed światem jest niezmiernie ważne. Dzieje przechowywania rękopisu nieznanego utworu Bacha przykuwają uwagę, jednak informacji na ten temat jest niewiele, a szkoda. Autorka bardziej się skupia na bohaterce. Czytelnik śledzi historię rodziny Sary Levy, odkrywa kolejne muzyczne talenty w jej rodzinie, towarzyszy w rozmowach, bywa na jej cotygodniowych koncertach, na których zbierała się śmietanka towarzyska i wybitni artyści II połowy XVIII wieku i I połowy XIX wieku, jest świadkiem historii Prus. Realia historyczne wiernie oddają tamte czasy, a czytelnik odnosi wrażenie, że przeniósł się w czasie i aktywnie uczestniczy w wydarzeniach.
Obraz rodziny żydowskiej na przestrzeni dwóch wieków i traktowanie ich przez innych to wątek warty zainteresowania. Autorka skrupulatnie przedstawia traktowanie Żydów w XVIII-wiecznych Niemczech i ich „obronę” przed mową nienawiści. Mimo powszechnego szacunku dla niektórych osób, choćby dla Sary Levy, Żydzi nie mieli łatwego życia. I tak do czasów II wojny światowej. W pewnym momencie nawet Ameryka nie chciała przyjmować Żydów do siebie.
Dużo miejsca autorka poświęciła pracy Susanny. Kobieta pracuje w Fundacji Rodziny Barstowów. Realizuje statutowe zadania, koordynuje przyznawanie grantów. Mają one wspólny cel – niesienie pomocy nowojorskim dzieciom (zajęcia szachowe, rozbudowa biblioteki). I to by był ciekawy temat na powieść, bo fundacja robi wiele dobrego, a z drugiej strony pracownica, która potrafi przeciwstawić się swojemu bogatemu szefowi to jest coś. Niejako przy okazji rodzi się miłość, ale jakoś tak enigmatycznie.
Tytułowy Ukryty rękopis jest dziełem wyobraźni autorki, ale w zgrabny sposób połączyła ona fikcję literacką z prawdą historyczną, lecz chyba nie do końca wszystko przemyślała. Często kwestia kantaty Bacha schodzi na dalszy plan na koszt życia codziennego bohaterów. Mnie oprócz dziejów rękopisu i sprawdzania jego wiarygodności interesowała problematyka żydowska oraz działalność fundacji. Jednak wykonanie powieści przeciętne, w dodatku z kilkukrotnym błędem „bat micwa”. Niektóre fragmenty omijałam wzrokiem. Zakończenie mnie zaskoczyło, gdyż z treści się dowiedziałam, że minął prawie rok od ostatnich zdarzeń, a dodatkowo miało ono bardzo dynamiczny i zaskakujący przebieg w porównaniu do zwykłego tempa akcji w powieści. Na uwagę zasługują kobiety i muzyka, która gra z kart stron.
Ukryty rękopis Lauren Belfer polecam osobom zainteresowanym muzyką, kwestią żydowską, działalnością fundacji i historią tajemniczego manuskryptu kantaty.

Książka bierze udział w wyzwaniu:

4 komentarze:

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.