Strony

poniedziałek, 22 listopada 2021

Zielone pastwiska

Autor: Kasia Bulicz-Kasprzak

Tytuł: Zielone pastwiska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Seria: Saga wiejska

Tom: 3

Liczba stron: 558

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Data wydania: 2021

ISBN: 978-83-8234-248-2

 

Deszczowo i ponuro za oknem, ale u mnie przez ponad dwa tygodnie było zielono. Zaczytywałam się w trzecim tomie Sagi wiejskiej Kasi Bulicz-Kasprzak – Zielonych pastwiskach.

Tak jak wszystko na tym świecie się zużywa, tako i człowiek. (s. 167)

Ponownie udałam się do Tynczyna. Przeniosłam się w czasie – na koniec lat 20. i początek 30. Przyglądałam się życiu Polaków i Ukraińców żyjących od wieków obok siebie. Tłem wydarzeń są zdarzenia z kraju i ze świata, o których chłopi czytali w gazetach. Mówi się o wielkim krachu, przewrocie majowym, konstytucji kwietniowej, wyborach w Niemczech, olimpiadzie w Los Angeles, bolszewikach. Do wsi liczącej pięćdziesiąt chałup dociera wielki kryzys. Pokazuje, kto jest przewidujący, jak sobie ludzie radzą lub nie. Bo choć Tynczyn daleko od centrum wydarzeń, to historia ma duży wpływ na los jego mieszkańców. Największe wstrząs przeżyli tynczynianie po zamachu na Pierackiego w Warszawie i lawinie następujących po nim zdarzeń. Autorka zgłębia problem przynależności do mniejszości ukraińskiej i odzyskania niepodległości.

Tu, w tej wsi nad Huczwą, od wieków żyły dwa narody splątane jak ten dąb i lipa, co obok siebie wyrosły. (s. 369)

Chłopi z pokolenia na pokolenia wykonują te same prace w domu, obejściu i na polach. Orzą, sieją, zbierają plony, pracują i weselą się. Rytm ich dnia wyznaczają pory roku. I tak dzień za dniem, rok za rokiem toczy się życie w Tynczynie. Autorka pochyla się nad losami mieszkańców, ich radościami i smutkami, tajemnicami i problemami, zagląda do ich myśli. W tym tomie skupia uwagę na dzieciach Adamczuka i Dołęgi. Polubiłam wielkiego, małomównego Kajtka, jego pracowitość i solidność, doceniłam jego mrukliwość i mądrość oraz Natalkę Dołęgę, która sama gospodarzyła mimo młodego wieku. Jej brata Wojtka wręcz nie znosiłam. Wyjątkowo działał mi na nerwy. Pietro Matwiejczuk dużo mówił, lecz za mało robił w kwestii swej narodowości. Plotkara stara Pomiechowska, która wszystko wie o wszystkich, zaimponowała mi swoją mądrością życiową, doświadczeniem i dochowała tajemnicy w pewnej sytuacji.

Dlatego tak jak tu w karczmie dzieje się i w Warszawie. Kłócą się, spierają, jeden na drugiego nastaje i uradzić nic nie mogą. (s. 150)

Spokojna akcja płynie powoli jak wody w Huczwie. Pozwala dobrze się przyjrzeć mieszkańcom wsi w czasie pracy i odpoczynku, w dni powszednie i święta, rozgościć się w domostwach, zajrzeć do ich stodół oraz do karczmy (zabrakło mi szkoły, kościoła, cerkwi, mapa wsi też by się przydała). I mimo że akcja tylko momentami przyspiesza, gdy coś się dzieje we wsi – kłótnia o budowę nowej studni, morderstwo, pobyt w więzieniu, różne osobiste nieszczęścia, wielki krach, tajne ukraińskie spotkania – to tak oplata czytelnika, tak go przywiązuje do tynczyńskiej ziemi, że nie sposób mu się od niej oderwać. Zdecydowanie wolę dynamiczną akcję, ale powieść pani Kasi ma w sobie coś, co tkwi w ludziach głęboko – wspomnienia z dzieciństwa, opowieści rodzinne, kadry ze starych zdjęć, a moim zdaniem także przeszłość rodzinną zapisaną w genach. Dlatego powieść dawkowałam sobie, żeby się nią dłużej delektować, ale i także ze względu na objętość.

Tu, na tynczyńskich łąkach, można było odetchnąć powietrzem czystym jak kryształ, przesyconym wilgocią, pachnącym rzeką i tatarakiem. (s. 160)

Wszystkie opisy mają tu swój urok. Namalowane słowami działają na zmysły, zwłaszcza na nos, gdy czuje się wszelkie wiejskie zapachy. Woniało, że hej! Poprzeplatane zostały mądrością chłopów, przysłowiami, zabobonami, lekko nasączone gwarą. Wiadomości przytaczane przez autorkę na początku każdego rodzaju niezmiernie mnie fascynowały. Część była mi znana, lecz większość nie. Ze zdumieniem przeczytałam o pierogach wigilijnych ze śledziem i miodzie fasolowym, właściwościach soczewicy czy kminku oraz rasie świń, którą kiedyś hodowali rodzice. Skosztowałam posioki, golasa, wina z kaszy jaglanej. Poznałam domowe sposoby kobiet na piękne włosy, zastosowanie ziół w codziennym życiu, sposób wyrobu filcu. Zdumiało mnie dzielenie zapałki na czworo. Przez trzy dni chodziłam i nuciłam Zachodźże słoneczko, powtarzałam dziecięcą rymowankę znaną od dawna Kipi kasza, kipi groch, lecz sonet Gnój Leopolda Staffa przeczytałam tylko raz. Znam aż za dobrze te wonności.

…gdy o to dbasz, to masz. (s. 166)

Zielone pastwiska, jak i cała Saga Wiejska inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, napisane literackim językiem, z epickim rozmachem to świadectwo przeszłości dla współczesnych pokoleń, pokazujące prawdziwe oblicze wielokulturowej wsi na tle przemian ustrojowych, krajowych i zagranicznych wydarzeń. Łączy w sobie prawdę o dawnym świecie chłopów z ciekawostkami i literacką fikcją. Dla mnie to przede wszystkim źródło wiedzy o codziennym życiu chłopów sprzed wieku, ich mądrość życiowa i klucz do moich wspomnień z dzieciństwa.

Każdy człek może być mądry, jak daje sobie czas na myślenie. (s. 268)

Pani Kasiu, dziękuję!

Również za opis żniw, który wykorzystałam na lekcji w klasie V przy omawianiu wiersza Żniwa Jerzego Harasimowicza w czasie hospitacji.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:

 

Książka bierze udział w wyzwaniu: Pod hasłem

3 komentarze:

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.