Strony

wtorek, 9 września 2014

Pechowy konkurs



Macie szczęście w życiu? Czy też nagminnie prześladuje Was pech? W moim konkursie będzie inaczej. Ten kto ma pecha, będzie szczęśliwy. Albo odwrotnie. Ten kto ma szczęście, będzie miał pecha! Tak to może być, gdy ma się szczęście w nieszczęściu. Ale do rzeczy! Ogłaszam Pechowy konkurs! Tym razem będzie wyjątkowo łatwo jak na mnie i moje konkursy. Od razu przejdźmy do meritum.
Zadość formalnościom wszelakim, czyli regulamin konkursu:

  1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga W szponach literek, czyli ja. 
  2. Nagrodą jest nowa książka Olgi Rudnickiej "Fartowny pech ", którą ufundowałam ja.
  3. Konkurs trwa od 09.09 do 22.09.2014 r. do godz. 23.59, a ogłoszenie zwycięzcy nastąpi w oddzielnej notce w ciągu 5 dni od zakończenia konkursu. 
  4. W konkursie mogą wziąć udział osoby z adresem korespondencyjnym w Polsce, posiadające bloga oraz anonimowi uczestnicy. Warunkiem przystąpienia do konkursu jest odpowiedź na zadanie konkursowe, podpisanie się imieniem lub nickiem oraz podanie adresu e-mailowego. Komentarze bez e-maila nie będą brane pod uwagę. W konkursie można wziąć udział tylko raz.  
  5. Uczestnik może opublikować podlinkowany baner na swoim blogu, wówczas proszę o podanie adresu. Jeśli Uczestnikowi spodoba się na blogu Organizatora, może dołączyć do grona obserwowanych go osób. 
  6. Wyboru zwycięzcy dokona prawica Siły Wyższej. Decyzja jest jedyna, słuszna i nieodwołalna.
  7. Organizator skontaktuje się ze zwycięzcą drogą e-mailową, który będzie miał 5 dni na przesłanie adresu. Po tym terminie organizator wybierze nowego laureata.
  8. Organizator wysyła nagrodę listem poleconym w ciągu 3 dni roboczych i pokrywa koszty przesyłki.
  9. Wzięcie udziału w konkursie jest równoznaczne z akceptacją regulaminu. Wszelkie pytania kierować na adres: martucha180@gmail.com 
  10. Zadanie konkursowe:
Opisz w kilku zdaniach pechową sytuację, która Cię spotkała.

Zapraszam do zabawy i życzę powodzenia! A tak oto wygląda nagroda:


13 komentarzy:

  1. Rewelacyjna książka. Polecam wszystkim udział w konkursie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha:)) Mam jeden autentyczny, ale trochę niewiarygodny pomysł/ doświadczenie. Jak tylko sklecę kilka zdań, to wrócę do Ciebie na pewno:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka intryguje ty bardziej, że nie znam nic jeszcze tej autorki.
    Jak sobie coś przypomnę to wracam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgłaszam się:)
    Obserwuję jako: Sylwka S.
    E-mail: sylwka.sk91@wp.pl
    Moja historia jest pechowa, ale raczej to moja nie uwaga, ale jednak to zaważyło na potoku łez. Parę lat temu biegłam w zawodach, bardzo długo ćwiczyłam i nie było w tym nic dziwnego, że biegłam pierwsza. Byłam taka szczęśliwa, że w końcu dostanę puchar i medal, a moje ogromne ilości potu i wysiłku nie pójdą na marne. Tylko jednak nie było mi to dane. Przed samą metą każdy się ścigał, aby choć trochę podciągnąć się w rankingach. Ja się odwróciłam zobaczyć kto za mną biegnie i w tym czasie się potknęłam. Uderzyłam porządnie twarzą w piach :( dopóki się zorientowałam co się stało, inne zawodniczki mnie wyminęły i tak o to wylądowałam na 5 miejscu, a podium przeszło mi koło nosa. Nie będę ukrywała, że z tego powodu łzy ciekły mi ciurkiem po policzkach, tylko szkoda, że nie z radości tylko smutku.
    Pozdrawiam Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgłaszam się
    ania123423@wp.pl
    Pech to moje drugie imię, mogłabym wiele rzeczy opowiedzieć, ale chyba największy mój pech to:
    Zawsze pod sklepem parkowałam w jednym miejscu, ot takie przyzwyczajenie, a moja mama zawsze mówiła, że skoro jest bliżej miejsce to czemu tam nie podjadę. I raz mnie podkusiło, zaparkowałam w innym miejscu, wychodzę ze sklepu, a tam.... bum. Ktoś wjechał na parkingu w moje auto. To się nazywa pech.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgłaszam się
    zosiasamosia.k@wp.pl
    Ja mam pecha już od samego urodzenia, a dokładniej urodziłam się w czasie gdy nasza służba zdrowia trochę kulała. I co tu dużo mówić, ale mało brakowało, a podmieniliby mnie w szpitalu. Mama opowiadała mi, że dali jej do karmienia dziewczynkę (wtedy dzieci były mocno zawinięte w beciki), ale mamę zdziwiło że nie płaczę, a byłam płaczką wyborową, cały czas, 24 godziny na dobę, a ta dziewczynka nawet nie zakwiliła i to bardzo zdziwiło moją mamę. Rozwiązała becik i okazało się, że nakarmiła nie swoje dziecko. Na szczęście te zajście zostało rozwiązane zanim doszło do tragedii.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeden niepozorny spacer z moją ukochaną jamnisią Nelą chyba już na zawsze wyryje się w mojej pamięci. Główny cel wyprawy - zanieść zniszczoną parę butów do znajomego szewca. Nic trudnego dla dziesięciolatki. Zaprzęgłam Nelę w smycz, wzięłam rękę koleżanki w drugą dłoń i podążyłam wzdłuż znajomych ulic. W atmosferze dziecięcych śmiechów i chichów oraz piskliwych poszczekiwań malutkiej Neli, dotarłyśmy w końcu pod warsztat pana szewca. I nagle spadł chyba na naszą trójkę prawdziwy grom z jasnego nieba. Najgorszy pech! Natapirowana, czarna czupryna, pod którą ukrywał się wredny uśmieszek starszej pani, podszedł niespodziewanie do nas i nakazał nam pokazać w całej okazałości śliczną jamniczkę, bowiem bardzo możliwe, że to właśnie JEJ pies, który całkiem niedawno i niefortunnie od niej uciekł. Cóż zrobić? Mówię kobiecie, że to mój pies, że to pomyłka, że w żadnym wypadku Nelusi nie oddam. Odchodzę, ciągnąc wystraszoną Nelą za smycz. Ale stary babsztyl się uparł i biegnie szybko za nami, wołając, że to jej pies, że musi Nelę dokładnie obejrzeć. I cóż zrobić? Nelusię kocham, nie pozwolę jej oddać. Nie zastanawiając się długo, biorę jamnika- krótkołapa na ręce, napędzam koleżankę do zwarcia wszystkich sił i każę jej biec ile sił przed siebie! Zmęczona biegnę pod górę, czując słone łzy na policzkach, wołam o pomoc, słysząc w tyle krzyki babsztyla-złodzieja. W końcu sił brakuje. Nela trochę za gruba, za ciężka na moje drobne,kościste ramiona. Przystaję. Po raz kolejny wołam pomoc. Jedna dobra dusza w końcu się zatrzymuje, cierpliwie słucha, tłumaczy starszej kobiecie, żeby przyjrzała się dokładnie Nelusi, że to z pewnością pomyłka. Stary babsztyl, zresztą może i nie taki stary, bowiem energię w nogach to miała niezłą, jamniczce się przygląda, obserwuje ją z każdej strony i krótko mówi "to nie moja Zuzia".
    (Prawdziwa historia, przez którą do dziś jestem obiektem pokpiwań i żartów :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę dużo tych słów, przepraszam.:)
      e-mail: joasia.jag@gmail.com

      Usuń
    2. Przyjęte.
      PS Nie masz za co przepraszać.

      Usuń

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.