Strony

środa, 15 października 2014

Pójść do szpitala



Autor: Baptiste Beaulieu
Tytuł: Pacjentka z sali numer 7
Tłumaczenie: Agnieszka Podolska
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 303
Oprawa: miękka
Data wydania: 2014
ISBN: 978-83-241-4971-1



Szpital. Oddział Ratunkowy. Młody lekarz opowiada swoje 7 dni i 1 noc. Przechadzam się, śpiewam o tym, co widzę: o tyglu, gdzie ludzie cierpią, śmieją się, zmieniają. I o innych, pochylonych nad tym wszystkim, którzy się z tym zmagają lepiej lub gorzej. Jest miłość, złość, śmiech, strach, nadzieja. Pośrodku Ludzie. Z historiami do opowiedzenia: o Życiu.
Narrator spotyka pacjentów z najcięższymi chorobami, ale i z wyimaginowanymi przypadłościami. Dla każdego ma opowieść wyjętą z życia innego pacjenta. Opowieść, która ma pocieszyć, nieraz rozśmieszyć, dać nadzieję i siłę do walki o życie. Jego proste, mądre zdania zapadają w serce jak budujące aforyzmy.
Niewiele w życiu mam, ale mam opowieści. Spotykam ludzi w łóżkach albo na wózkach inwalidzkich, istnienia, które stawiają pytania mojemu człowieczeństwu. Nie jestem egoistą: tymi pytaniami dzielę się z innymi pacjentami. Tymi pytaniami splatam wątki ludzkich losów... Kilka razy dziennie biegnie na Oddział Opieki Paliatywnej. Tam w sali numer 7 pięćdziesięciokilkuletnia kobieta czeka na syna. Jej dni są policzone. Lekarz za wszelką cenę usiłuje swoimi opowieściami utrzymać ją przy życiu. Między nimi rodzi się niezwykła więź. Będę mówić tak długo, aż samoloty odlecą, aż jej syn wróci. Pacjentka będzie mnie słuchać. Dopóki słucha, żyje. Opowiadajmy, opowiadajmy. Przedłużajmy życie historiami życia innych. Życia tych, którzy leżą, i tych, którzy ich podnoszą.

Książka młodego francuskiego lekarza Baptiste Beaulieu Pacjentka z sali numer 7 trafiła w me ręce przypadkiem. Jej powstanie zostało zainspirowane blogiem lekarza „Alors voilà: dziennik pojednania leczonych i leczących”. Powieść przeczytałam z zainteresowaniem, ponieważ w jakimś stopniu dotyczy mnie, jako osoby chorej i jako byłej i przyszłej pacjentki szpitala. Bo ta powieść jest właśnie o szpitalu, pacjentach, lekarzach stażystach i o tym, co się dzieje, gdy te 2 grupy ludzi trafią na siebie w pewnym charakterystycznym miejscu.
Akcja jest bardzo dynamiczna, ale i bardzo szczegółowa. Rozgrywa się zaledwie w ciągu siedmiu dni i jednej nocy, o czym informuje żywa pagina. Dodatkowo przed poszczególnymi "wpisami" blogowymi są podane godziny, dzięki temu mamy przekrój całego dnia. Mało tego, mamy przekrój całego społeczeństwa dzięki różnym pacjentom i ich przypadłościom, chorobom. Mamy także przekrój pracowników szpitala i samego szpitala (każde piętro to inny oddział). Autor prześwietla szpital na wylot, ale czyni to w bardzo lekki sposób i o dziwo, przyjemny, dość humorystyczny. U niego nawet odbyt jest Ludzki…


Na piątym piętrze tego szpitala znajduje się onkologia i oddział opieki paliatywnej. To tu, w sali nr 7 leży Kobieta-Ognisty Ptak, która na dniach umrze. A jeszcze tak niedawno była piękną i wystrojoną damą, całą w szmince i kokieterii, jednak w chwili gdy usłyszała diagnozę i otrzymała receptę na perukę, jej świat diametralnie się zmienił. Teraz, w ostatnich dniach życia, oswaja szpital, ale dość nietypowo, bowiem odmawia przyjmowania środków przeciwbólowych i jedzenia, a z drugiej strony czeka na wizytę syna Thomasa, który jest wiecznie w podróży, oraz na wizytę lekarzy, którzy opowiadają jej różne szpitalne historie. Przede wszystkim te śmieszne, gdyż chodzi o to, by pacjentkę rozśmieszyć w ostatnich dniach jej życia.
Głównym lekarzem odwiedzającym pacjentkę jest sam autor, który zaczął w notatniku spisywać historie, a potem dawał go do czytania innym. Z różną częstotliwością przychodzą też: Blanche, Amelie, Szpatułka, Kot, Anabelle, Wódz Pocahontas, Wódz Wiking, Wódz Gafa, Doktor Chrapek. To różne osobowości – despotyczne, cierpliwe, pełni empatii i zrozumienia, ale też popełniający omyłki. Autor niejako przy okazji tego, co się dzieje na oddziale ratunkowym bądź na piątym piętrze, w krótkich i wyczerpujących opisach charakteryzuje swoich współpracowników. Tak samo jest z pacjentami, dość nietypowo przedstawianymi, choć niektórzy są przedstawiani również z imienia i nazwiska. Ci nietypowi to: Pani Pomarańcza, Dziadek Skylla i Babcia Charybda, Pani Zapóźno, Człowiek-Grzyb, Pan Magdalenka, Pani Melpomena, Pan Narcyz, Pani A Niechto, Pan Drobiazgowy itd.
Główny bohater, a zarazem autor i narrator, dochodzi do wniosku, że spośród wszystkich istot ludzkich lekarze są najbardziej przerażeni śmiercią. Ale z drugiej strony uważa, iż zawód lekarza to przede wszystkim kolejne wzbogacające nas spotkania. Spotykamy ludzi. Chore ciała, to prawda. Ale też osobowości. Codziennie wieczorem staram się robić spis ludzi, którzy mnie poruszyli. jestem jak skąpiec liczący monety albo jubiler polerujący swe perły. Kolekcjonuję ludzi w głowie. Próbuję w wielości twarzy uchwycić istotę jedności. Czasami zdarza się, że wszystko zlewa się w jeden bezkształtny wir ust, nosów, czół, ran, chorób, uśmiechów i jasnych spojrzeń. Wszystko się ze sobą miesza i twarze mi umykają. Nic nie szkodzi: "Ellam onru". Wszystko jest jednym[1].
Baptiste Beaulieu jest trochę kłamczuszkiem wobec swoich pacjentów. Ale robi to w dobrej wierze – żeby ich łatwiej mógł wyleczyć. Są bowiem prawdy mniej lub bardziej dostosowane do skomplikowanych sytuacji[2], a czasami w odpowiednim momencie wystarczy powiedzieć odpowiednie zdanie. Doktor ma też specjalną technikę pocieszania – jest to technika Pierdu-Pierdu. Bowiem trzeba pamiętać, iż w szpitalu są Ci, którzy dają, i ta, która kradnie. Pielęgniarki, salowe, lekarze dają. Choroba kradnie[3]. Jednej pacjentce ukradła nawet nazwisko.
Ta książka jest bardzo specyficzna. Tu miesza się życie ze śmiercią, komizm z tragizmem, ale przede wszystkim dominuje empatia, czułość, szacunek do pacjentów, bowiem tu człowieczeństwo jest na pierwszym miejscu, nieważne, w jakim stanie jest chory. Powieść daje nadzieję na godne traktowanie, gdy się trafi do szpitala (choć w naszej rzeczywistości bywa z tym różnie). Pokazuje, że bezradność i poniżanie pacjenta, jego samotność oraz niekompetencja lekarzy czy ich znieczulica mogą, a nawet powinny przejść do lamusa.
Pacjentka z sali numer 7 to niełatwa lektura ze względu na poruszaną tematykę. Jednakże rzeczywistość szpitalna została w niej odczarowana i chyba dzięki temu książka czyta się sama, aczkolwiek co i rusz wywołuje w czytelniku różne uczucia. Smutek z radością, ulga z cierpieniem, zaciekawienie z obrzydzeniem, a i można też uronić łezkę w trakcie czytania. I co najważniejsze – skłania do refleksji, szczególnie nad kondycją polskiej służby zdrowia.
A na koniec optymistyczny cytat: Kiedyś będziecie chorzy. To rzecz pewna, od której nikt z nas nie ucieknie. Boicie się? to normalne. Ale zapewniam was, że szpitale i gabinety lekarzy rodzinnych pełne są wspaniałych kobiet i mężczyzn, którzy na was czekają[4].

Książka przeczytana w ramach wyzwań:
POD  HASŁEM




[1] B. Beaulieu, Pacjentka z sali numer 7, Warszawa 2014, s. 199.
[2] Ibidem, s. 27.
[3] Ibidem, s. 283.
[4] Ibidem, s. 25.

7 komentarzy:

  1. Masz rację, tematycznie to niełatwa książka, ale napisana z dużym wyczuciem, a nawet delikatnym humorem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś takiego braku człowieczeństwa w naszych szpitalach doświadczyłam w osobie położnej, która pomagała przychodzić na świat mojemu synowi. Czułam się poniżona i długo nie mogłam tego zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło przynajmniej wiedzieć, że gdzie indziej pacjent to nie natręt.

      Usuń
    2. Tak, choć TVP 2 karmi nas od lat idealnym szpitalem w Leśnej Górze. Tylko kiedy normy człowieczeństwa wejdą w życie w każdym szpitalu?

      Usuń
    3. Kiedyś nawet oglądałam "Na dobre i na złe", ale jakoś mi się ta sielanka przejadła.

      Usuń
    4. Mnie też, właśnie przez ową sielankowość.

      Usuń

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.