piątek, 27 listopada 2015

Spotkać księcia



Autor: Rachel Hauck
Tytuł: Był sobie książę…
Tłumaczenie: Iwona Janiak
Wydawnictwo: Święty Wojciech
Seria: Royal wedding
Tom: 1
Liczba stron: 436
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-7516-638-5

Amerykańska pisarka Rachel Hauck lubi być świadkiem stawania się historii. I nic dziwnego, że w dniu ślubu księcia Williama z Catherine Middelton wstała o 5.00 rano, by w internecie na żywo obejrzeć ceremonię, ślub stulecia. Nowa księżniczka Cambridge zachwyciła ją swoja pewnością siebie i opanowaniem. I wtedy wpadł jej do głowy pomysł na nową książkę. Wkrótce powstała powieść Był sobie książę
Wyspa St. Simons jest świadkiem zerwania zaręczyn po 12 latach chodzenia. Okazało się, że żołnierz Adam znalazł właściwy pierścionek zaręczynowy, ale nie właściwą narzeczoną! Zrywa z Susanną Truitt, bo zakochał się w innej, o czym szybko dowiadują się wszyscy mieszkańcy na wyspie. Susanna jest załamana, bo całe życie podporządkowała planom związanym ze swoim chłopakiem i wspólnym życiem. Ta zapobiegliwa i zorganizowana kobieta lubi, kiedy wszystko jest ustalone i na właściwym miejscu, lubi mieć wszystko zaplanowane, nawet spontaniczne zakupy. Dlaczego? Bo wtedy jest bezpieczna i nie musi się o nic martwić. Ale teraz musi przejąć kontrolę nad swoim życiem.
Życie jest nudne, jeśli się nie zaryzykuje, nie skoczy, nie złapie okazji, nie zawierzy intuicji. (s. 385)
Jeszcze tego samego wieczoru na Ulicy Książęcej koło Dębu Zakochanych łapie gumę. Z pomocą spieszy przystojny Nate. Jak się okazuje nie pierwszy raz i nie ostatni. Młodzi spotykają się kilka razy w różnych okolicznościach. Nate zawozi Sus do szpitala, gdy jej ojciec dostał zawału, a wkrótce potem zostaje wciągnięty na listę pracowników rodzinnego biznesu i pomaga w restauracji, m.in. szoruje toalety.

Między młodymi zaczyna się rodzić coś więcej niż uczucie sympatii, przyjaźni. Ale jest problem, duży problem. Ona to zwykła kobieta, architekt krajobrazu. On to… książę Nathaniel Henry Kenneth Mark Stratton z Dynastii Straton, z Królestwa Brighton. Jego ojciec jest ciężko chory i Nate wkrótce ma zostać prawdziwym królem. Prawda o pochodzeniu mężczyzny wychodzi przypadkiem. Młodzi wiedzą, że nie mogą być razem ze względu na pozycję Nathaniela, prawo w Brighton i sprawy polityczne związane z majoratem i księstwem Hessenberg, a w dodatku jest kobieta lady Genevieve, która zdaniem wielu powinna zostać nową królową.
Sus i Nate są bardzo wierzący, często odwołują się w myślach do Boga, zawierzają Mu siebie:
Pozwól Mu zdecydować o wyniku. To my robimy plany, ale On nami kieruje. (s. 44)
Czasami odnosiłam wrażenie, że za dużo tej religijności, oddawania każdej sprawy w ręce Boga, jakby nie można było samemu podjąć rozsądnej decyzji, umartwianie się i rozterki o boskich planach co do dalszego losu bohatera. No ale tego można było się spodziewać, zważywszy na fakt, że wydawcą jest wydawnictwo Święty Wojciech. Owe myśli, prośby kierowane do Boga zostały dobrze wprowadzone w treść powieści, całość jest spójna i logiczna, a przy tym bardzo uduchowiona.
Był sobie książę… to romans i obyczajówka w jednym, taka współczesna bajka o Kopciuszku, nieco słodka i cukierkowa, ale czarująca i ciepła. Każda kobieta powinna się łatwo utożsamić z porzuconą Sus, zwyczajną kobietą, borykająca się z pracą, z kobietą, która na pewnym etapie życia zaczęła marzyć o swoim księciu. (A ileż z nas jako mała dziewczynka o takim księciu nie marzyła?) Z kolei Nathaniel, przedstawiciel królewskiego rodu, jest zwykłym mężczyzną, pragnącym miłości, rodziny, ukochanej przy boku, aczkolwiek w pewien sposób ogranicza go protokół dyplomatyczny, obowiązki i prawa wynikające z faktu bycia królem. Ciąży na nim presja, by wybrać odpowiednią narzeczoną.
Fabuła powieści jest przewidywalna, ale przemyślana i dopracowana, akcja toczy się  całkiem wartko. Czas, kiedy nic się nie dzieje w życiu bohaterów, autorka po prosto pomija, przeskakuje mało znaczące fakty. Narrator płynnie przechodzi od bohatera do bohatera i ukazuje wydarzenia z jego perspektywy, na szczęście nie dubluje opisywanych zdarzeń z równych punktów widzenia. Mimo sporej objętości, książkę czyta się bardzo szybko. Jest świetnie wydana, a i autorka posługuje się lekkim i przyjemnym stylem.
Łatwo można przewidzieć zakończenie i wiele wątków, ale mimo to powieść dobrze się czyta. Romans rozwija się stopniowo. Młodzi muszą pokonać różne przeszkody na drodze do wspólnego życia. Przede wszystkim Susanna musiała się zmienić:
Zerwanie z Adamem nauczyło ją jednej rzeczy – trzeba sobie odpuścić. Otworzyć swoje serce na nowe możliwości. Skoczyć. (s. 83)
To dobra rada dla wszystkich. Czasami warto zaryzykować, otworzyć się na nowe doświadczenia, nowych ludzi, aby wyjść z marazmu, aby coś zmienić w swoim życiu. Owszem, można ponieść fiasko, ale kto nie ryzykuje…
Powieść ta dotyczy też marzeń i dążenia do ich spełnienia. Całość jest wyidealizowana, raczej mało prawdopodobna w XXI wieku, lecz nadaje się w sam raz do odprężenia i przypomnienia sobie o swoich marzeniach i tym, co najważniejsze w życiu każdego z nas.  

Książka przeczytana w ramach wyzwań:


8 komentarzy:

  1. Przewidywalność mi nie przeszkadza. Chętnie przeczytam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, od czego to zależy, że jednym razem owa przewidywalność przeszkadza w czytaniu, a innym razem już nie...

      Usuń
  2. Ta religijność niestety mnie odrzuca, nie dla mnie takie książki.
    A tak poza tym - to u mnie też "spontaniczne" zakupy zwykle są planowane. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też ona trochę odrzucała.
      A ja z kolei jak zaplanuję sobie kupno czegoś z odzieży, to zwykle nie kupię, raczej spontanicznie trafiam na to, co mi się podoba i jest w moim rozmiarze.

      Usuń
  3. Troszkę tej zbyt dużej ilości religijności się obawiam, ale nie skreślam tej książki - jak będzie okazja to przeczytam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te religijne fragmenty można tylko musnąć okiem i czytać dalej :)

      Usuń
  4. Jak zwykle nieco przeszkadza mi przewidywalnosc w czytanych książkach, tak w przypadku tego tytułu byłabym skłonna nie zwracać na to większej uwagi :)

    OdpowiedzUsuń

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.