Macie szczęście w życiu? Czy też nagminnie prześladuje
Was pech? W moim konkursie będzie inaczej. Ten kto ma pecha, będzie szczęśliwy.
Albo odwrotnie. Ten kto ma szczęście, będzie miał pecha! Tak to może być, gdy
ma się szczęście w nieszczęściu. Ale do rzeczy! Ogłaszam Pechowy konkurs! Tym
razem będzie wyjątkowo łatwo jak na mnie i moje konkursy. Od razu przejdźmy do
meritum.
Zadość formalnościom wszelakim, czyli regulamin
konkursu:
- Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga W szponach literek, czyli ja.
- Nagrodą jest nowa książka Olgi Rudnickiej "Fartowny pech ", którą ufundowałam ja.
- Konkurs trwa od 09.09 do 22.09.2014 r. do godz. 23.59, a ogłoszenie zwycięzcy nastąpi w oddzielnej notce w ciągu 5 dni od zakończenia konkursu.
- W konkursie mogą wziąć udział osoby z adresem korespondencyjnym w Polsce, posiadające bloga oraz anonimowi uczestnicy. Warunkiem przystąpienia do konkursu jest odpowiedź na zadanie konkursowe, podpisanie się imieniem lub nickiem oraz podanie adresu e-mailowego. Komentarze bez e-maila nie będą brane pod uwagę. W konkursie można wziąć udział tylko raz.
- Uczestnik może opublikować podlinkowany baner na swoim blogu, wówczas proszę o podanie adresu. Jeśli Uczestnikowi spodoba się na blogu Organizatora, może dołączyć do grona obserwowanych go osób.
- Wyboru zwycięzcy dokona prawica Siły Wyższej. Decyzja jest jedyna, słuszna i nieodwołalna.
- Organizator skontaktuje się ze zwycięzcą drogą e-mailową, który będzie miał 5 dni na przesłanie adresu. Po tym terminie organizator wybierze nowego laureata.
- Organizator wysyła nagrodę listem poleconym w ciągu 3 dni roboczych i pokrywa koszty przesyłki.
- Wzięcie udziału w konkursie jest równoznaczne z akceptacją regulaminu. Wszelkie pytania kierować na adres: martucha180@gmail.com
- Zadanie konkursowe:
Opisz w
kilku zdaniach pechową sytuację, która Cię spotkała.
Zapraszam do zabawy i życzę powodzenia! A tak oto wygląda nagroda:
Rewelacyjna książka. Polecam wszystkim udział w konkursie!
OdpowiedzUsuńI ja polecam, a dodatkowo rozpowszechniam!
UsuńHa ha:)) Mam jeden autentyczny, ale trochę niewiarygodny pomysł/ doświadczenie. Jak tylko sklecę kilka zdań, to wrócę do Ciebie na pewno:D
OdpowiedzUsuńCzekam :)
UsuńKsiążka intryguje ty bardziej, że nie znam nic jeszcze tej autorki.
OdpowiedzUsuńJak sobie coś przypomnę to wracam.
Zgłaszam się:)
OdpowiedzUsuńObserwuję jako: Sylwka S.
E-mail: sylwka.sk91@wp.pl
Moja historia jest pechowa, ale raczej to moja nie uwaga, ale jednak to zaważyło na potoku łez. Parę lat temu biegłam w zawodach, bardzo długo ćwiczyłam i nie było w tym nic dziwnego, że biegłam pierwsza. Byłam taka szczęśliwa, że w końcu dostanę puchar i medal, a moje ogromne ilości potu i wysiłku nie pójdą na marne. Tylko jednak nie było mi to dane. Przed samą metą każdy się ścigał, aby choć trochę podciągnąć się w rankingach. Ja się odwróciłam zobaczyć kto za mną biegnie i w tym czasie się potknęłam. Uderzyłam porządnie twarzą w piach :( dopóki się zorientowałam co się stało, inne zawodniczki mnie wyminęły i tak o to wylądowałam na 5 miejscu, a podium przeszło mi koło nosa. Nie będę ukrywała, że z tego powodu łzy ciekły mi ciurkiem po policzkach, tylko szkoda, że nie z radości tylko smutku.
Pozdrawiam Sylwia
Przyjęte.
UsuńZgłaszam się
OdpowiedzUsuńania123423@wp.pl
Pech to moje drugie imię, mogłabym wiele rzeczy opowiedzieć, ale chyba największy mój pech to:
Zawsze pod sklepem parkowałam w jednym miejscu, ot takie przyzwyczajenie, a moja mama zawsze mówiła, że skoro jest bliżej miejsce to czemu tam nie podjadę. I raz mnie podkusiło, zaparkowałam w innym miejscu, wychodzę ze sklepu, a tam.... bum. Ktoś wjechał na parkingu w moje auto. To się nazywa pech.
Przyjęte.
UsuńZgłaszam się
OdpowiedzUsuńzosiasamosia.k@wp.pl
Ja mam pecha już od samego urodzenia, a dokładniej urodziłam się w czasie gdy nasza służba zdrowia trochę kulała. I co tu dużo mówić, ale mało brakowało, a podmieniliby mnie w szpitalu. Mama opowiadała mi, że dali jej do karmienia dziewczynkę (wtedy dzieci były mocno zawinięte w beciki), ale mamę zdziwiło że nie płaczę, a byłam płaczką wyborową, cały czas, 24 godziny na dobę, a ta dziewczynka nawet nie zakwiliła i to bardzo zdziwiło moją mamę. Rozwiązała becik i okazało się, że nakarmiła nie swoje dziecko. Na szczęście te zajście zostało rozwiązane zanim doszło do tragedii.
Pozdrawiam
Jeden niepozorny spacer z moją ukochaną jamnisią Nelą chyba już na zawsze wyryje się w mojej pamięci. Główny cel wyprawy - zanieść zniszczoną parę butów do znajomego szewca. Nic trudnego dla dziesięciolatki. Zaprzęgłam Nelę w smycz, wzięłam rękę koleżanki w drugą dłoń i podążyłam wzdłuż znajomych ulic. W atmosferze dziecięcych śmiechów i chichów oraz piskliwych poszczekiwań malutkiej Neli, dotarłyśmy w końcu pod warsztat pana szewca. I nagle spadł chyba na naszą trójkę prawdziwy grom z jasnego nieba. Najgorszy pech! Natapirowana, czarna czupryna, pod którą ukrywał się wredny uśmieszek starszej pani, podszedł niespodziewanie do nas i nakazał nam pokazać w całej okazałości śliczną jamniczkę, bowiem bardzo możliwe, że to właśnie JEJ pies, który całkiem niedawno i niefortunnie od niej uciekł. Cóż zrobić? Mówię kobiecie, że to mój pies, że to pomyłka, że w żadnym wypadku Nelusi nie oddam. Odchodzę, ciągnąc wystraszoną Nelą za smycz. Ale stary babsztyl się uparł i biegnie szybko za nami, wołając, że to jej pies, że musi Nelę dokładnie obejrzeć. I cóż zrobić? Nelusię kocham, nie pozwolę jej oddać. Nie zastanawiając się długo, biorę jamnika- krótkołapa na ręce, napędzam koleżankę do zwarcia wszystkich sił i każę jej biec ile sił przed siebie! Zmęczona biegnę pod górę, czując słone łzy na policzkach, wołam o pomoc, słysząc w tyle krzyki babsztyla-złodzieja. W końcu sił brakuje. Nela trochę za gruba, za ciężka na moje drobne,kościste ramiona. Przystaję. Po raz kolejny wołam pomoc. Jedna dobra dusza w końcu się zatrzymuje, cierpliwie słucha, tłumaczy starszej kobiecie, żeby przyjrzała się dokładnie Nelusi, że to z pewnością pomyłka. Stary babsztyl, zresztą może i nie taki stary, bowiem energię w nogach to miała niezłą, jamniczce się przygląda, obserwuje ją z każdej strony i krótko mówi "to nie moja Zuzia".
OdpowiedzUsuń(Prawdziwa historia, przez którą do dziś jestem obiektem pokpiwań i żartów :D)
Troszkę dużo tych słów, przepraszam.:)
Usuńe-mail: joasia.jag@gmail.com
Przyjęte.
UsuńPS Nie masz za co przepraszać.