Tytuł:
Żona myśliwego
Tłumaczenie:
Anna Zielińska
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Data wydania: 2010
Oprawa: miękka
Data wydania: 2010
ISBN: 978-83-247-1656-2
Wielka
miłość sprawiła, że Australijka Mara związała się z Johnem, myśliwym
organizującym safari w Afryce, i zamieszkała z nim w Tanzanii. Po trzech latach
firma chyli się ku upadkowi, a Mara, zdradzona przez męża, czuje się samotna i
opuszczona. I wówczas na farmie pojawia się barwna ekipa z Hollywood, by kręcić
film. Dom ożywa. Mara czuje się znów potrzebna. Między nią a słynnym z urody i
wierności żonie głównym aktorem Peterem rodzi się uczucie.
Afrykę kocham wielką miłością. Nawet w pokoju na ścianie stworzyłam sobie małą Afrykę z dekoracji welurowych – wioskę afrykańską i sawannę. Dlatego też czytanie powieści Katherine Scholes Żona myśliwego sprawiło mi prawdziwą przyjemność.
Historia
opowiedziana jest z punktu widzenia głównej bohaterki – Australijki Mary, która
zakochała się w afrykańskim myśliwym Johnie Sutherland i przybyła na Czarny
Ląd. W Tanzanii wraz z mężem prowadzi posiadłość Raynor Lodge. Jednak brak
klientów daje się we znaki i posiadłości grozi widmo bankructwa. John zatrudnia
się na 5 tygodni do safari daleko od domu, zaś Mary zostaje sama na posterunku
z nielicznymi czarnoskórymi pracownikami. Nagle jak grom z jasnego nieba
dostaje propozycję, aby przez 2 tygodnie gościć ekipę filmową. Mało tego,
dostaje również ofertę bycia dublerką głównej postaci w filmie – Lillian Lane.
Musisz być
zdolna do odejmowania trudnych decyzji. Afryka nie jest dla mięczaków[1]. I taka jest prawda. Mara pod nieobecność
męża jest nie tylko żoną myśliwego, zostaje dla służby bwaną memsahib. To ona teraz rządzi, to jej
muszą się wszyscy słuchać. Na szczęście Menelik, Kefa, Tomba i inni
czarnoskórzy wszystkie polecenia wykonują bez szemrania. Mara traktuje ich z
szacunkiem, a i oni potrafią ukryć przed gośćmi jej wpadki (pierwszego dnia
zaspała). To ona sama organizuje pobyt ekipy filmowej, wszystkiego dopilnowuje,
potem skupia się na pomaganiu filmowcom, dubluje Lane.
Lecz
oprócz widma bankructwa posiadłości Mara ma jeszcze inny problem natury
osobistej. Mimo że od 3 lat jest mężatką, to nie zaszła w ciążę, choć bardzo
pragną z mężem mieć dzieci. Problemy się nawarstwiają, bowiem od kilku miesięcy
bohaterka wie o zdradzie męża z córką klienta. Małżonkowie się oddalają od
siebie: Z nagromadzenia
niewypowiedzianych słów wyrasta niemożliwy do skruszenia mur[2].
Na
pierwszej uroczystej kolacji Mara zwierza się ekipie filmowej ze swoich
kłopotów i wówczas słyszy znamienne słowa: Prawie
zawsze wszystko się w końcu układa. Nie wiedzieć czemu, przychodzi odmiana,
kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa[3].
Aż chce się zanucić „Los się musi odmienić”… Czasami człowiek musi sięgnąć dna,
by potem było dobrze.
Co
mnie urzekło w tej książce? Pięknie opowiedziana historia niespełna 30-letniej
kobiety z jej punktu widzenia. Praca na planie filmowym to dla niej nie tylko
przygoda, ale i wielkie wyzwanie organizacyjne, a dla czytelnika podejrzenie
pracy na planie filmowym, poznanie tajników kręcenia filmu od podszewki ze
wszystkimi aspektami, radościami i bolączkami, np. finansowymi. A to wszystko
się rozgrywało w niepewnych czasach po uzyskaniu niepodległości Tanzanii.
Do
opisu bieżących dni w sposób bardzo naturalny wplecione zostały wspomnienia
bohaterki o jej dzieciństwie w Australii, historia poznania jej męża czy
odkrycie zdrady. Mara nie tylko opowiada, ale i analizuje sytuacje, swoje
emocje, zadaje sobie wiele pytań, na które próbuje znaleźć odpowiedź, co nie
jest łatwe. A na dodatek między nią a głównym bohaterem w filmie, aktorem Peterem
Heath’em zaczyna się rodzić uczucie. Zakazane uczucie…, bowiem oboje są w
związkach małżeńskich.
Ja
szczególną uwagę zwracałam na opisy piękna Czarnego Lądu. Zwłaszcza zwierząt.
Przejście lwa z zakrwawionym pyskiem po polowaniu tuż przed nosem filmowców, ratowanie
małego bawołu z błota. I słonie – to im autorka poświęciła najwięcej uwagi,
choć w moim odczuciu zbyt mało. To na nie polował jej mąż. No i zabrakło mi
kuzynek żyraf…
Powieść
Żona myśliwego czyta się sama. Akcja
toczy się normalnym rytmem i przenosi czytelnika na afrykańską sawannę i
jednocześnie na plan filmowy. Nie ma zbyt wielu zwrotów akcji. Całość wydaje
się bardzo naturalna w swej fabule i sposobie narracji, a każdy z bohaterów,
niezależnie od tego, kim jest na kartach powieści, to postać z krwi i kości,
która na pewno zaskarbi sobie serce czytelnika. Samo zakończenie byłoby w
porządku, gdyby nie epilog przenoszący czytelnika w czasie o 25 lat – wydał mi
się on całkowicie zbędny, nie wiem, czemu miał służyć.
Jeśli
macie ochotę na poznanie historii Mary i przeniesienie się na jakiś czas do
Tanzanii na plan filmowy, to gorąco zapraszam do lektury.
Książka
przeczytana w ramach wyzwań:
Książki o Afryce to ja zawsze chętnie.. :)
OdpowiedzUsuńTo fajnie, nie zawiedziesz się.
UsuńBrzmi niezwykle interesująco i klimatycznie. Jestem jak najbardziej zainteresowana.
OdpowiedzUsuńI słusznie, bo i wątek miłosny Cię nie zawiedzie, a przynajmniej nie powinien.
UsuńAfryka, safari już to mnie zachęca do poznania tej niesamowicie klimatycznej powieści .
OdpowiedzUsuńKlimat Afryki to jest to!
UsuńNie słyszałam o tej książce, a mogłaby mi się spodobać.
OdpowiedzUsuńZapisuję tytuł :)
I słusznie! A z tego co wiem, to autorka ma jeszcze jedną książkę na swoim koncie.
Usuń