Autor: Renata Kosin
Tytuł:
Bluszcz prowincjonalny
Wydawnictwo: Replika
Liczba stron: 404
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Data wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Data wydania: 2012
ISBN: 978-83-76742-06-9
Anna
traci męża, a wraz z nim poczucie stabilności i równowagi, w wyniku czego
rozpoczyna desperackie poszukiwania czegoś lub kogoś, na kim mogłaby się
ponownie wesprzeć. Jak bluszcz. To właśnie jej skłonność do „bluszczowatości” powoduje, że postanawia porzucić
życie w Wielkim Mieście i wrócić do swojego rodzinnego miasteczka. Na
miejscu odkrywa, że mimo powierzchownych zmian miejsce jest nadal takie samo
jak to sprzed dwudziestu lat - które zachowała w pamięci.
Dwa
tygodnie książka z biblioteki leżała na komodzie w stosiku
"Przeczytaj". Tak leżała i czekała, aż i ona dojrzeje do
przeczytania, bo okładka jakoś mnie do siebie nie wołała. Ale w końcu sięgnęłam
po powieść Renaty Kosin Bluszcz
prowincjonalny. Nadmienię tylko, że autorka jest absolwentką mojej Alma
Mater UWM w Olsztynie. Jej największa pasja to pisanie, ale w swych książkach
łączy wszystkie swoje pasje – plastyczne, rękodzielnicze, kulinarne, ogrodnicze
i kilka innych. Pierwszą książką była powieść Mimo wszystko Wiktoria. Nie znam tej pozycji. Ja swoją przygodę z
piórem pani Renaty zaczęłam od Bluszczu
prowincjonalnego.
Przeczytawszy
pierwsze zdanie książki, a właściwie pierwsze słowo „Szlag” – wiedziałam, że
będzie dobrze. Czułam to nie tyle w kościach, co w szarych komórkach. I się nie
pomyliłam! Tytułowy bluszcz prowincjonalny to Ania, która większość życia
musiała mieć tyczkę, na której się opierała ona i jej życie. W ten sposób
straciła swój kształt, autonomię, siebie samą. Odejście męża spowodowało
przewrót w jej życiu z depresją na czele.
Bluszcz prowincjonalny to piękna historia o Ani, która wraz
z dziećmi, Amelią i Frankiem, jedzie na wakacje na Podlasie do Bujan, do domu
rodzinnego i tam zaczyna "wracać" do życia. Znajduje inne tyczki, na
których się opiera i po których się wije, pnie. Ania, jako rodowita
Podlasianka, pomaga innym jak tylko może – opiekuje się bezdomnymi zwierzętami,
prowadzi kurs plastyczny dla dzieci w bibliotece, przyozdabia odnowione meble w
warsztacie kolegi, wykonuje rysunki do albumu pamiątkowego bibliotekarki, pomaga
koleżankom, a nawet asystuje przy porodzie źrebiąt. Zapomina przy tym o sobie. A
powinna, musi żyć własnym życiem, bowiem człowiek nie powinien w całości
poświęcać się potrzebom innych, zapominając o własnych. Dla własnego zdrowia
psychicznego powinna zrobić coś, co będzie tylko i wyłącznie jej. Nie jest to
łatwe dla Ani.
Jednakże
nie jest ona pozostawiona tak do końca sama sobie – dobrze zrzeszona babska
liga działa – przyjaciółki i koleżanki Ani oraz jej rodzina pomagają jej. Jej
matka, Maria, otwiera jej oczy na wiele spraw: Ale świat nie kończy się na Bujanach. Świat jest wszędzie i trzeba
nauczyć się robić tak, by to
"dobre" móc zabrać zawsze ze sobą. I mieć przy sobie,
gdziekolwiek się jest[1].
Mało tego, robi to w sposób pośredni za pomocą swego bloga Majobajanie. Lecz to Ania sama musi wyrzygać wszystkie złe myśli i
dojrzeć do podjęcia pewnych poważnych decyzji w swoim życiu po odejściu męża.
Ano właśnie… dopiero pod koniec powieści wyjaśnia się wszystko odnośnie tej
kwestii.
Renata
Kosin odmalowała obraz gościnnego Podlasia (polska gościnność to tak naprawdę
podlaska gościnność) i zwykłych ludzi, prawdziwych ludzi z ich zaletami i
wadami oraz nałogami. Prawie każdy bohater ujmie nas za serce – z jednymi
będziemy się cieszyć, a z innym smucić, innym zaś współczuć. Mnie szczególnie
ujął prosty człowiek – pan Waldek, mówiący prostym językiem, czasami dosadnie i
łopatologicznie tłumaczący innym różne rzeczy. Pokochałam go od razu za
nieprzebieranie w słowach i prawdy życiowe mówione bez owijania w bawełnę.
Jedna z nich brzmiała tak: A racja jest
jak dupa i każdy ją ma, jak mawiał marszałek, tyle że po swojemu. I za te swoje
racje sam przed sobą musi odpowiedzieć[2].
I druga: Czas nie płynie, pani Aniu. Czas
za przeproszeniem, zapierdala, a człowiek leci za nim z wywieszonym ozorem, a
jak nie zdąży, to pada na pysk. A potem podniesie się albo i nie[3].
Z
kart powieści poznajemy urokliwe zakątki miejscowości podlaskich, zabytki,
regionalne zwyczaje i przesądy, babcine sposoby na worki pod oczami, smakujemy
kuchnię. Ale nie brak też współczesnego świata: pin-up, scrapbooking, skype,
blog prowadzony nie tylko przez nastolatki. Tu przeszłość jest w
teraźniejszości i zmierza ku przyszłości, by przysiąść na podlaskiej ławeczce. W
opowieści o zwykłym życiu autorka przemyciła wiele prawd życiowych, wiele rad,
wiele emocji.
Ale
autorka porusza też trudne tematy, te brzydsze, te gorsze, te tabu, te po
prostu niewygodne. Bowiem życie to nie tylko droga usłana różami. I tak
poznajemy mieszkańców w pubie przy opijaniu wypłaty za mleko czy udajemy się
razem do meliny w poszukiwaniu pewnego wdowca alkoholika. To jemu chcą zabrać
czworo dzieci do domu dziecka. I nawet lepiej dla dzieci, że tam trafią, skoro
babcia nie daje rady, a ojciec tylko chleje i obarcza weterynarkę Agnieszkę za
śmierć swojej żony. A Agnieszka chodziła tylko po domach i namawiała kobiety na
zrobienie bezpłatnej mammografii. Autorka nie miała też oporów, by opisać
kobiecą comiesięczną wpadkę i zestaw awaryjny każdej kobiety zwany "wszelki
wypadek".
Inna
sprawa to problem alkoholizmu czy awantur domowych lub międzysąsiedzkich,
niszczenie mienia. To także odkrycie choroby u kilkuletniego bohatera i dalsza
walka o jego zdrowie. To także problem rodziców żyjących na odległość ze swymi
dziećmi. A nawet problem adopcji. Traktowanie zwierząt nie tylko kotów i psów,
ale i zwierząt domowych to kolejny trudny wątek. "Przystanek" – to
właśnie przystanek dla znalezionych zwierząt w drodze do schroniska w
Białymstoku lub nowych właścicieli. Gdyby nie sponsorowanie karmy, praca
wolontariuszy, to te zwierzęta by nie przetrwały. Nawet na ich rzecz została
zorganizowana akcja charytatywna. Sporo jest tych różnych problemów, ale
autorka naprawdę bardzo umiejętnie i wiarygodnie wplotła je w treść akcji.
A
prawdziwy rarytas znajduje się na końcu powieści, czyli dodatek – Podlasie od
kuchni – przepisy na kartacze, chłodnik litewski, cytrusową lemoniadę, sękacz, marcinek, mrówkowiec. Mamy
możliwość samemu przyrządzić te potrawy i się przy nich narobić, a potem się w
nich rozsmakować.
Barwny
i plastyczny język sprawia, że jesteśmy na Podlasiu i czujemy to wszystko, co
bohaterowie. Spójna akcja toczy się niby powoli i leniwie, ale ciągle coś się
dzieje, czasami dzięki nagłym i nieprzewidzianym zwrotom akcji. Lecz akcji nie
trzeba przyspieszać. Letni wakacyjny czas służy wszakże odpoczynkowi. Czytanie
tej książki to zapadanie się w nią cała sobą, niekoniecznie by w głowie
zabrakło miejsca na durne myśli. A ja nie mogłam się od książki oderwać,
pochłonęłam ją w 2 dni, bo szybciej nie dało rady. Polecam!
Blog
autorki: www.mimowszystkowiktoria.blogspot.com
Książka przeczytana
w ramach wyzwań:
Cudowna okładka, cudowna recenzja:). Uwielbiam takie klimaty. Po lekturze takich ciepłych książek, gdzie akcja rozgrywa się właśnie na wsi, sama mam wtedy ochotę wziąć plecak do ręki, wsiąść do pociągu i uciec gdzieś na prowincję, z dala od tego miejskiego zgiełku. Książkę zapisuję na swoją listę obowiązkowych lektur:)
OdpowiedzUsuńPasjonującej lektury życzę w pociągu na prowincję. Dziękuję za miłe słowa.
UsuńSkoro nie mogłaś się wprost oderwać od tej książki to chyba muszę się za nią zabrać tym bardziej, że akurat mam ją u siebie w swojej domowej biblioteczce. Mam nadzieję, że przypadnie mi do gustu równie mocno jak tobie.
OdpowiedzUsuńTeż na to liczę.
UsuńNie ma jak mieszkać na prowincji. Ja tak mieszkam prawie zawsze z małymi przerwami i chwale sobie.
OdpowiedzUsuńA do książki świetnie zachęciłaś.
Mieszkam na prowincji i dobrze mi z tym. Dziękuję za miłe słowa,
UsuńCiekawa pozycja ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mile wspominam tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńTo się cieszę :)
Usuńmam ją w planach i na półce na pewno przeczytam i cieszę się że wciąga i pochłania!
OdpowiedzUsuńPlany trzeba realizować :)
Usuń