Autor: Baptiste Beaulieu
Tytuł:
Pacjentka z sali numer 7
Tłumaczenie:
Agnieszka
Podolska
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 303
Oprawa: miękka
Data wydania: 2014
Oprawa: miękka
Data wydania: 2014
ISBN: 978-83-241-4971-1
Szpital.
Oddział Ratunkowy. Młody lekarz opowiada swoje 7 dni i 1 noc. Przechadzam się, śpiewam o tym, co widzę: o
tyglu, gdzie ludzie cierpią, śmieją się, zmieniają. I o innych, pochylonych nad
tym wszystkim, którzy się z tym zmagają lepiej lub gorzej. Jest miłość, złość,
śmiech, strach, nadzieja. Pośrodku Ludzie. Z historiami do opowiedzenia: o
Życiu.
Narrator
spotyka pacjentów z najcięższymi chorobami, ale i z wyimaginowanymi
przypadłościami. Dla każdego ma opowieść wyjętą z życia innego pacjenta.
Opowieść, która ma pocieszyć, nieraz rozśmieszyć, dać nadzieję i siłę do walki
o życie. Jego proste, mądre zdania zapadają w serce jak budujące aforyzmy.
Niewiele w życiu mam, ale mam
opowieści. Spotykam ludzi w łóżkach albo na wózkach inwalidzkich, istnienia,
które stawiają pytania mojemu człowieczeństwu. Nie jestem egoistą: tymi
pytaniami dzielę się z innymi pacjentami. Tymi pytaniami splatam wątki ludzkich
losów... Kilka razy
dziennie biegnie na Oddział Opieki Paliatywnej. Tam w sali numer 7
pięćdziesięciokilkuletnia kobieta czeka na syna. Jej dni są policzone. Lekarz
za wszelką cenę usiłuje swoimi opowieściami utrzymać ją przy życiu. Między nimi
rodzi się niezwykła więź. Będę mówić tak
długo, aż samoloty odlecą, aż jej syn wróci. Pacjentka będzie mnie słuchać.
Dopóki słucha, żyje. Opowiadajmy, opowiadajmy. Przedłużajmy życie historiami
życia innych. Życia tych, którzy leżą, i tych, którzy ich podnoszą.
Książka młodego francuskiego lekarza Baptiste Beaulieu Pacjentka z sali numer 7 trafiła w me ręce przypadkiem. Jej powstanie zostało zainspirowane blogiem lekarza „Alors voilà: dziennik pojednania leczonych i leczących”. Powieść przeczytałam z zainteresowaniem, ponieważ w jakimś stopniu dotyczy mnie, jako osoby chorej i jako byłej i przyszłej pacjentki szpitala. Bo ta powieść jest właśnie o szpitalu, pacjentach, lekarzach stażystach i o tym, co się dzieje, gdy te 2 grupy ludzi trafią na siebie w pewnym charakterystycznym miejscu.
Akcja
jest bardzo dynamiczna, ale i bardzo szczegółowa. Rozgrywa się zaledwie w ciągu
siedmiu dni i jednej nocy, o czym informuje żywa pagina. Dodatkowo przed
poszczególnymi "wpisami" blogowymi są podane godziny, dzięki temu
mamy przekrój całego dnia. Mało tego, mamy przekrój całego społeczeństwa dzięki
różnym pacjentom i ich przypadłościom, chorobom. Mamy także przekrój
pracowników szpitala i samego szpitala (każde piętro to inny oddział). Autor
prześwietla szpital na wylot, ale czyni to w bardzo lekki sposób i o dziwo,
przyjemny, dość humorystyczny. U niego nawet odbyt jest Ludzki…
Na
piątym piętrze tego szpitala znajduje się onkologia i oddział opieki
paliatywnej. To tu, w sali nr 7 leży Kobieta-Ognisty Ptak, która na dniach
umrze. A jeszcze tak niedawno była piękną i wystrojoną damą, całą w szmince i
kokieterii, jednak w chwili gdy usłyszała diagnozę i otrzymała receptę na
perukę, jej świat diametralnie się zmienił. Teraz, w ostatnich dniach życia,
oswaja szpital, ale dość nietypowo, bowiem odmawia przyjmowania środków
przeciwbólowych i jedzenia, a z drugiej strony czeka na wizytę syna Thomasa,
który jest wiecznie w podróży, oraz na wizytę lekarzy, którzy opowiadają jej
różne szpitalne historie. Przede wszystkim te śmieszne, gdyż chodzi o to, by
pacjentkę rozśmieszyć w ostatnich dniach jej życia.
Głównym
lekarzem odwiedzającym pacjentkę jest sam autor, który zaczął w notatniku spisywać
historie, a potem dawał go do czytania innym. Z różną częstotliwością
przychodzą też: Blanche, Amelie, Szpatułka, Kot, Anabelle, Wódz Pocahontas, Wódz
Wiking, Wódz Gafa, Doktor Chrapek. To różne osobowości – despotyczne, cierpliwe,
pełni empatii i zrozumienia, ale też popełniający omyłki. Autor niejako przy
okazji tego, co się dzieje na oddziale ratunkowym bądź na piątym piętrze, w
krótkich i wyczerpujących opisach charakteryzuje swoich współpracowników. Tak
samo jest z pacjentami, dość nietypowo przedstawianymi, choć niektórzy są
przedstawiani również z imienia i nazwiska. Ci nietypowi to: Pani Pomarańcza,
Dziadek Skylla i Babcia Charybda, Pani Zapóźno, Człowiek-Grzyb, Pan Magdalenka,
Pani Melpomena, Pan Narcyz, Pani A Niechto, Pan Drobiazgowy itd.
Główny
bohater, a zarazem autor i narrator, dochodzi do wniosku, że spośród wszystkich
istot ludzkich lekarze są najbardziej przerażeni śmiercią. Ale z drugiej strony
uważa, iż zawód lekarza to przede
wszystkim kolejne wzbogacające nas spotkania. Spotykamy ludzi. Chore ciała, to
prawda. Ale też osobowości. Codziennie wieczorem staram się robić spis ludzi,
którzy mnie poruszyli. jestem jak skąpiec liczący monety albo jubiler
polerujący swe perły. Kolekcjonuję ludzi w głowie. Próbuję w wielości twarzy
uchwycić istotę jedności. Czasami zdarza się, że wszystko zlewa się w jeden
bezkształtny wir ust, nosów, czół, ran, chorób, uśmiechów i jasnych spojrzeń.
Wszystko się ze sobą miesza i twarze mi umykają. Nic nie szkodzi: "Ellam
onru". Wszystko jest jednym[1].
Baptiste
Beaulieu jest trochę kłamczuszkiem wobec swoich pacjentów. Ale robi to w dobrej
wierze – żeby ich łatwiej mógł wyleczyć. Są bowiem prawdy mniej lub bardziej dostosowane do skomplikowanych sytuacji[2],
a czasami w odpowiednim momencie wystarczy powiedzieć odpowiednie zdanie.
Doktor ma też specjalną technikę pocieszania – jest to technika Pierdu-Pierdu.
Bowiem trzeba pamiętać, iż w szpitalu są
Ci, którzy dają, i ta, która kradnie. Pielęgniarki, salowe, lekarze dają.
Choroba kradnie[3]. Jednej
pacjentce ukradła nawet nazwisko.
Ta
książka jest bardzo specyficzna. Tu miesza się życie ze śmiercią, komizm z
tragizmem, ale przede wszystkim dominuje empatia, czułość, szacunek do
pacjentów, bowiem tu człowieczeństwo jest na pierwszym miejscu, nieważne, w
jakim stanie jest chory. Powieść daje nadzieję na godne traktowanie, gdy się
trafi do szpitala (choć w naszej rzeczywistości bywa z tym różnie). Pokazuje,
że bezradność i poniżanie pacjenta, jego samotność oraz niekompetencja lekarzy
czy ich znieczulica mogą, a nawet powinny przejść do lamusa.
Pacjentka z sali
numer 7
to niełatwa lektura ze względu na poruszaną tematykę. Jednakże rzeczywistość
szpitalna została w niej odczarowana i chyba dzięki temu książka czyta się
sama, aczkolwiek co i rusz wywołuje w czytelniku różne uczucia. Smutek z
radością, ulga z cierpieniem, zaciekawienie z obrzydzeniem, a i można też
uronić łezkę w trakcie czytania. I co najważniejsze – skłania do refleksji,
szczególnie nad kondycją polskiej służby zdrowia.
A
na koniec optymistyczny cytat: Kiedyś
będziecie chorzy. To rzecz pewna, od której nikt z nas nie ucieknie. Boicie
się? to normalne. Ale zapewniam was, że szpitale i gabinety lekarzy rodzinnych
pełne są wspaniałych kobiet i mężczyzn, którzy na was czekają[4].
Książka
przeczytana w ramach wyzwań:
POD HASŁEM
Masz rację, tematycznie to niełatwa książka, ale napisana z dużym wyczuciem, a nawet delikatnym humorem.
OdpowiedzUsuńI z człowieczeństwem!
UsuńKiedyś takiego braku człowieczeństwa w naszych szpitalach doświadczyłam w osobie położnej, która pomagała przychodzić na świat mojemu synowi. Czułam się poniżona i długo nie mogłam tego zapomnieć.
OdpowiedzUsuńMiło przynajmniej wiedzieć, że gdzie indziej pacjent to nie natręt.
UsuńTak, choć TVP 2 karmi nas od lat idealnym szpitalem w Leśnej Górze. Tylko kiedy normy człowieczeństwa wejdą w życie w każdym szpitalu?
UsuńKiedyś nawet oglądałam "Na dobre i na złe", ale jakoś mi się ta sielanka przejadła.
UsuńMnie też, właśnie przez ową sielankowość.
Usuń