niedziela, 13 września 2020

Zapach makadamii - fragment

Dziś fragment powieści Zapach makadamii Anny Wojtkowskiej-Witali, która ukazała się pod moim patronatem:

– On i twoja matka byli kochankami, uwierz w to i wyrzuć wreszcie to zdjęcie. Nie żebym był zazdrosny, ale przestaniesz wreszcie o tym myśleć. Facet zabawił się z twoją matką, a i ona się zabawia­ła, a potem ją zostawił i ona rzuciła się z rozpaczy pod samochód – wygłaszał swoje domysły bez odro­biny współczucia.

– To był wypadek i proszę cię, nie mów tak o mojej matce – próbowała protestować.

– Wypadek, nie wypadek. Póki nie wyrzucisz tego zdjęcia, nie zaznasz spokoju – powiedział zde­cydowanie i od czasu tej rozmowy Matylda wspo­mniała o Robercie tylko dwukrotnie. Wydawało jej się wtedy, że go odnalazła, ale to były dwie bolesne pomyłki. Jacek nakrzyczał na nią, że musi się wsty­dzić przed obcymi facetami za jej zachowanie, więc postanowiła nie rozmawiać z nim więcej o Rober­cie. Ale zdjęciu przyglądała się w ukryciu. Codzien­nie. I teraz w łazience znowu spoglądała na Roberta.

– Ach – powiedziała już trzeci raz tego dnia, po czym umyła zęby i poszła do kuchni. Z filiżanką kawy rozpuszczalnej, obowiązkowo płaska łyżecz­ka kawy i dwie kostki cukru, usiadła na kanapie w salonie i włączyła kanał informacyjny. Pogodyn­ka w kusej sukience zapowiadała, że wiosna w tym roku będzie najcieplejsza od wielu lat i warto wybrać się o tej porze na dłuższy urlop. A zaraz potem wia­domość z ostatniej chwili. W małej górskiej miej­scowości, znanej głównie turystom, spłonęła zabyt­kowa chałupa, w której mieszkała rodzina z trójką dzieci. Pożar wybuchł w nocy, a ksiądz, który wy­brał się na wieczorny spacer, zauważył to pierw­szy. Bijąc w dzwony na alarm, obudził całą wieś. Niestety, zanim przyjechała straż pożarna, chałupa spłonęła, ale wszyscy zostali uratowani. Rodzice wyprowadzili dwójkę młodszych dzieci, lecz droga ucieczki dla najstarszego syna została zagrodzo­na płomieniami i spaliłby się żywcem, gdyby nie właściciel pensjonatu „Miranda”, który dosłownie wskoczył w płomienie i wyniósł na rękach dwuna­stoletniego przerażonego chłopca. Na dźwięk imie­nia matki Matylda chwyciła pilota i zrobiła głośniej. Oglądała i słuchała w pełnym skupieniu.

– A teraz proszę państwa jest razem ze mną bo­hater ostatniej nocy Robert Helsztyński z miejsco­wości o przepięknej nazwie Łąka Zielona, który opowie nam o tym, co się stało – mówiła podekscy­towana reporterka telewizyjna, a Matylda na dźwięk imienia Robert ożywiła się, bo oto na ekranie telewi­zora zobaczyła twarz mężczyzny ze zdjęcia. Szybko podeszła bliżej i była pewna, że to ten sam człowiek, którego widziała na pogrzebie matki. To był męż­czyzna ze zdjęcia. Starszy o prawie trzydzieści lat, ale zawsze i wszędzie poznałaby te oczy, charakte­rystyczny nos i choć usta gubiły się w szpakowa­tym zaroście, były dokładnie takie same. Słyszała jego niski głos, ale nie rozumiała, co mówi. Patrzył prosto w kamerę, patrzył na Matyldę tak samo, jak w dniu pogrzebu matki. Pobiegła do łazienki, gdzie zostawiła swój kalendarz i wyjęła zdjęcie, ale kiedy wróciła do salonu, Robert zniknął. Pojawił się rów­nie niespodziewanie jak na pogrzebie matki, i tak samo zniknął.

– Cholera – rzuciła zdenerwowana, ale zaraz potem na odwrocie zdjęcia, gdzie wciąż widniała dedykacja dla matki, napisała „Robert Helsztyń­ski. Pensjonat Miranda – Łąka Zielona”. Łąka Zie­lona, nie znała tej miejscowości, więc natychmiast włączyła laptop i wstukała wszystkie zapamiętane z wiadomości dane do wyszukiwarki. I tak, okazało się, że w miejscowości Łąka Zielona istnieje pen­sjonat „Miranda”, a zaraz potem dane kontaktowe i prośba o wcześniejszą rezerwację, gdyż w sezonie zazwyczaj brakuje wolnych miejsc. A o Robercie Helsztyńskim nic.

* * *

Skusicie się na tę powieść?

10 komentarzy:

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.