czwartek, 14 maja 2020

Zielarka - fragment drugi


Dziś siódmy rozdział powieści Zielarka Katarzyny Muszyńskiej, którą objęłam patronatem medialnym.


Zapadłe, wrzesień 1111 roku
Dwie łodzie, których dzioby ozdabiały skręcone kły narwali, przybiły do piaszczystego brzegu. Pod osłoną nocy dwunastu ludzi sprawnie zeskoczyło na ląd. Przybysze nie tracili czasu, rozpalone ogniska obserwowali już z wody. Na tych ziemiach pachniało świerkami i żywicą. Eskil wskazał na Flokiego i Hi­gona, którzy mieli przeprowadzić zwiad. Za osadą rozpościerał się potężny i prastary las. Przykucnęli na skraju i czekali.
– Pięć chat, większość śpi, nie ma straży – zameldował Floki, który bezszelestnie pojawił się tuż obok Eskila.
– Czas sprawdzić, czy twój węch się nie zepsuł od morskiej soli. – Machnął ręką, a pozostali ruszyli za nim.
Pomorzanie nie byli przygotowani na atak. Ludzie Eski­la zagonili ich do największego domostwa i zabarykadowa­li w środku. Część zabudowań podpalili, a gęsty dym objął całe Zapadłe.
– I znów tylko rybie flaki i nic niewarte drewniane misy! – Eskil ze złością rzucił trzymanym w ręku naczyniem.
Przed nim ułożono wszystko, co znaleziono w osadzie. Nie było tego dużo. Kilka przerażonych kurczaków, dwie stare szkapy, rybackie sieci, beczki z suszonym mięsem, płócienne worki z mąką na chleb i dwa sery. A do tego pełno mis, kubków i dzbanów. No i oczywi­ście ryb.
– W głębi lądu będzie lepiej. Mam przeczucie… – Floki nie­pewnie położył dłoń na plecach Eskila.

– Twoje przeczucia bez przerwy zawodzą! – warknął i strącił jego rękę. – Zapakujcie jedzenie, weźcie też konie. Ruszamy, zanim dym sprowadzi tu innych! – krzyknął do pozostałych.
– A co z kobietami? Należy nam się odrobina zabawy – za­protestował Morth.
– O! Na pewno nie! – Astrid z furią stanęła naprzeciwko niego i wyciągnęła przed siebie ciężki miecz.
Rudowłosa była jedyną wojowniczką w ich gronie. Eskil jednym sprawnym ruchem wytrącił jej oręż z dłoni.
– Idziemy! – wrzasnął tylko.
Nikt nie ośmielił mu się sprzeciwić.
Uwinęli się błyskawicznie. Eskil postanowił, że będą trzy­mać się puszczy i na razie unikać domostw. Spalona wioska będzie ostrzeżeniem dla tutejszej ludności. Nie sądził, aby wieśniacy z tej krainy potrafili się skrzyknąć i stawić im opór. Z tego, co widział, byli to niewyszkoleni rybacy. Chociaż nie­wykluczone, że gdzieś w głębi tych ziem kryli się wojownicy. Szli aż do świtu. Lasy nie różniły się od tych rosnących w jego rodzinnych stronach. Były gęste, dzięki czemu łatwo było się ukryć liczącemu tuzin dusz oddziałowi. Eskil stwierdził, że wystarczająco oddalili się od nabrzeża i zarządził postój.
– Floki i Astrid! Pierwsza warta wasza. Za trzy godziny ru­szamy dalej. – Usiadł pod drzewem, nieopodal niewielkiego strumyka tak, że widział w wodzie swoje odbicie.
Był dość wysoki i dobrze zbudowany. To pierwsze odziedzi­czył podobno po ojcu, tak samo jak ostre rysy twarzy i wysta­jące kości policzkowe. Drugie zaś zawdzięczał ciężkiej pracy na łodzi. Miał błękitne, mówiło się, że wręcz lodowate oczy i jasne włosy. Od spodu były wygolone do samej skóry, a na czubku głowy związywał je skórzanym paskiem. Gdy rozpusz­czał kosmyki, sięgały mu do ramion. Wyjął z worka przytwier­dzonego do pasa nieduży, przypominający długą igłę przedmiot i fiolkę z ciemnym płynem. Zamoczył ostry koniec w barwniku. Patrząc w wodę, nakłuł skórę i wprowadził pod nią czarną sub­stancję. Wykonał ukośną cienką kreskę. Taką samą jak osiem innych, które zdobiły jego policzki i czoło. Jedna na każdą wioskę, którą ograbili.



8 komentarzy:

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.