Tytuł:
Ornat z krwi
Wydawnictwo: Oficynka
Seria: Tomasz Horn
Tom: 1
Liczba stron: 578
Oprawa: miękka
Data wydania: 2013
Oprawa: miękka
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-62465-73-6
Nie wyście mnie
wybrali, alem ja was wybrał. (s. 199)
W
końcu udało mi się przeczytać jedną z książek Krzysztofa Beśki, pisarza i
dziennikarza pochodzącego zza miedzy, z sąsiedniego powiatu, z Mrągowa. Powieść
Ornat z krwi zabrała mnie na
wycieczkę po Warmii przez Żuławy Wiślane do Gdańska. Przenosiła mnie też w
czasie do X, XIV i XVI wieku. A było to tak.
Coś
niedobrego zaczyna się dziać w otoczeniu warmińskich kościołów: kradzież
zabytkowych rzeźb, morderstwo księdza, odnalezienie tajemniczej krypty z dwoma
trumnami wielkich mistrzów zakonnych z XIV wieku w kościele w Kwidzynie zamiast
błogosławionej Doroty z Mątowów. Grupa gdańskich archeologów pod kierunkiem
prof. Zbigniewa Krasińskiego dokonała tego wielkiego odkrycia, ale zostało ono
krwawo okupione. W nocy ktoś zabił księdza proboszcza i porwał profesora,
zniszczył stanowisko archeologiczne.
Oficjalne
śledztwo prowadzi komisarz Artur Matejuk, ateista, co nieco jest kłopotliwe w
dalszym rozwoju wydarzeń, głownie dla samego bohatera. Nieoficjalne śledztwo
prowadzi archeolożka Ewa Rimmel oraz warszawski dziennikarz Tomasz Horn, który
miał to (nie)szczęście wracać z urlopu i uczestniczyć w stłuczce. Tymczasem w
dawnym kościele we Fromborku została zaatakowana inna grupa archeologów. Znika
prof. Serafin Buczyński. Okazuje się wkrótce, że ktoś go zamordował. Niewierzący
policjant trafia na trop, który prowadzi go do seminarium w Pelpinie i alumnów
sprzed 30 lat. Jednym z nich był wówczas Józef Nehring, kilku jego kolegów nie
żyje. Teraz życie księdza Józefa znajduje się w niebezpieczeństwie.
Jest nas coraz
mniej, ale oni… Oni nigdy nie znajdą tego, czego szukają. (s. 90)
To
słowa starego księdza rezydenta z katedry św. Jana Ewangelisty w Kwidzynie.
Policjant,
dziennikarz, archeolożka i ksiądz – każde specjalizowało się w określonej
dziedzinie i każde razem lub osobno próbowało rozwiązać zagadkę sprzed wieków,
z końca X wieku dotyczącą brata Adalberta, dawnego biskupa praskiego, później
znanego jako św. Wojciecha. Ta tajemnica była przekazywana przez pokolenia,
chronili ją najwięksi ówcześni myśliciele, m.in. wielcy mistrzowie krzyżaccy, Mikołaj
i Andrzej Kopernikowie, a w XXI wieku chronią ją niektórzy księża. Zdrada wisi
w powietrzu.
Ale
nie tylko ta czwórka jest na tropie tajemnicy i szuka skarbu. Związek
wyznaniowy (czyt. sekta) Wspólnota Odnowy (zwróćcie uwagę na nazwę: Odnowa – od
nowa) pod przewodnictwem Pasterza, czyli Wiktora Ratza, także bierze udział w tym szalonym wyścigu.
Mało tego, bliskość Obwodu Kaliningradzkiego powoduje, że i Rosjanie pojawiają
się w akcji. I jeszcze ktoś…
Taka
mnogość bohaterów powoduje, że nie ma jednego głównego. Najczęściej pojawia się
Ewa z Tomaszem, równie często jest policjant i ksiądz, czasami jest ich
czwórka, czasami trójka. Konfiguracje śledczych zależą od wydarzeń. Mnie
najbardziej podobała się kreacja komisarza ateisty, który musiał wchodzić do
kościołów, rozmawiać z księżmi na tematy zupełnie mu obce, a to samo w sobie
było dla policjanta… piekielnie trudne. Lecz zabrakło mi trochę pogłębienia
postaci – za mało uczuć, emocji, rysu psychologicznego.
Główna
akcja rozgrywa się w bardzo różnych miejscach w ciągu 7 dni, choć fabuła sięga
ponad 1000 lat wstecz. Czytelnik wie, gdzie się znajduje, bowiem na początku
rozdziałów 3-osobowy narrator podaje informację i odlicza dni. Ale… są też
rozdziały nieco tajemnicze. Zamiast nazwy miejscowości podana jest długość i
szerokość geograficzna, aby i czytelnik nie wiedział, gdzie swoją siedzibę mają
zakapturzeni osobnicy. Ciekawy zabieg, nie spotkałam się jeszcze z takim,
aczkolwiek trochę drażniący w trakcie czytania, bo się nie wie.
We
współczesną akcję autor wplótł wydarzenia historyczno-legendarne z X, XIV i XVI
wieku. Są one umieszczone w oddzielnych rozdziałach. Jest ich naprawdę niewiele,
tylko nie każdemu czytelnikowi mogą się spodobać i wydać potrzebne. Autor
posłużył się w nich stylizacją językową, jednak w moim odczuciu była ona zbyt
słaba (szczególnie ta z X wieku), zbyt współczesnym językiem wypowiadali się
bohaterowie sprzed wieków.
Tempo
akcji jest różne. Głownie warta, bowiem sporo się dzieje: morderstwa, szantaże,
groźby, kradzieże, szpiegostwo – oj wiele tego. Są też momenty na złapanie
oddechu: opisy różnych miejsc przedstawione prostym, plastycznym językiem,
wspomnienia z dzieciństwa bohaterów i ich dorosłego życia, które miały wpływ na
nich i ich umiejętności. Ale niektóre można by było skrócić a nawet pominąć,
choćby opis trasy Gdańsk-Kwidzyń, przebieg remontu katedry, sprawa wywożenia
pijaczków do lasu i przypominanie innych spraw.
Powieść
mimo sporej objętości dość szybko się czyta. Krótkie rozdziały podzielone na
podrozdziały, urwane często w najciekawszym momencie, a do tego zagmatwanie
sprawy zagadki i odszukanie skarbu tylko podsycają ciekawość czytelnika. Jeśli
ktoś zna opisywane tereny, to tym bardziej akcja go wciągnie i nawet przymknie
oko na opisy pogody i przyrody. Kryminalne puzzle odkrywane są stopniowo, by
zbyt szybko nie ułożyć układanki.
Nie
podobało mi się, że większość bohaterów ma nazwiska obcobrzmiące: Horn, Rimmel,
Ratz, Nehring, Arendt, a tak mało naszych swojskich. Z kolei brak tłumaczenia
fragmentów łacińskich modlitw nie była aż takim grzechem, gdyż łatwo można było
się zorientować, która to. W tekście pojawiały się fragmenty Biblii istotne dla odszyfrowania
zagadki, a także fragmenty kazań Pasterza.
Styl
i język autora… generalnie dobry, zrozumiały, konkretny, choć zauważyłam to i
owo. Czasem autor ma tendencję do podwójnych porównań („zerwana metalowa linka
wahadła, uwolniona z napięcia, niczym pęknięta struna gitary lub przewód
kolejowej trakcji”), czasem dość ciekawych skojarzeniowo. Zastanowiło mnie z
kolei słowo „sapka”. Dwa razy pojawia się ono w tekście: „z sapką wspiął się”,
„wyjaśnił z sapką”. Nie znałam tego słowa, lecz domyślałam się jego znaczenia. Dla
mnie dziwnie ono brzmiało, tak jak: „nieco lumenów dodał jej także uśmiech”. I
było coś, co mnie bardzo rozbawiło – za pomocą słów bohatera autor wyjaśnia,
jak poprawnie powinno się odmieniać nazwę Kwidzyń!
Ornat z krwi rzeczywiście
spływa krwią, i to od wieków. Historyczna wiedza łączy się w tej powieści z przygodą,
brutalnymi morderstwami, skomplikowanym śledztwem, zagadkami, zwiedzaniem
zabytków, udziałem w wykopaliskach archeologicznych, krótkim pobytem w sekcie,
zaskakującym finałem, a to wszystko na ziemi warmińskiej i częściowo w Gdańsku
i Elblągu.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
wydawnictwu:
Książka
przeczytana w ramach wyzwań:
Polecę mojemu kuzynowi. To jego czytelnicze klimaty.
OdpowiedzUsuńNo i fajnie ;)
UsuńAkcja dzieje sie w moich stronach, a Twoj opis bardzo mnie zaciekawil, dopisze sobie do listy i mam nadzieje, ze tez uda mi sia ja przeczytac:) Milego dnia:)
OdpowiedzUsuńTo moje dalsze okolice, ale jakby nie było Warmia i Mazury się łączą :)
UsuńWydaje mi się, że ciężko by mi się ją czytało ze względu na styl i język, jednak ciekawi mnie, gdyż jest to kolejna ciekawa wycieczka po polskich zakamarkach :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
Po polskich zakamarkach i zakamarkach historii Polski :)
Usuń