poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Poszukiwania naznaczone krwią



Autor: Krzysztof Beśka
Tytuł: Ornat z krwi
Wydawnictwo: Oficynka
Seria: Tomasz Horn
Tom: 1
Liczba stron: 578
Oprawa: miękka
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-62465-73-6 


Nie wyście mnie wybrali, alem ja was wybrał. (s. 199)
W końcu udało mi się przeczytać jedną z książek Krzysztofa Beśki, pisarza i dziennikarza pochodzącego zza miedzy, z sąsiedniego powiatu, z Mrągowa. Powieść Ornat z krwi zabrała mnie na wycieczkę po Warmii przez Żuławy Wiślane do Gdańska. Przenosiła mnie też w czasie do X, XIV i XVI wieku. A było to tak.
Coś niedobrego zaczyna się dziać w otoczeniu warmińskich kościołów: kradzież zabytkowych rzeźb, morderstwo księdza, odnalezienie tajemniczej krypty z dwoma trumnami wielkich mistrzów zakonnych z XIV wieku w kościele w Kwidzynie zamiast błogosławionej Doroty z Mątowów. Grupa gdańskich archeologów pod kierunkiem prof. Zbigniewa Krasińskiego dokonała tego wielkiego odkrycia, ale zostało ono krwawo okupione. W nocy ktoś zabił księdza proboszcza i porwał profesora, zniszczył stanowisko archeologiczne.
Oficjalne śledztwo prowadzi komisarz Artur Matejuk, ateista, co nieco jest kłopotliwe w dalszym rozwoju wydarzeń, głownie dla samego bohatera. Nieoficjalne śledztwo prowadzi archeolożka Ewa Rimmel oraz warszawski dziennikarz Tomasz Horn, który miał to (nie)szczęście wracać z urlopu i uczestniczyć w stłuczce. Tymczasem w dawnym kościele we Fromborku została zaatakowana inna grupa archeologów. Znika prof. Serafin Buczyński. Okazuje się wkrótce, że ktoś go zamordował. Niewierzący policjant trafia na trop, który prowadzi go do seminarium w Pelpinie i alumnów sprzed 30 lat. Jednym z nich był wówczas Józef Nehring, kilku jego kolegów nie żyje. Teraz życie księdza Józefa znajduje się w niebezpieczeństwie.
Jest nas coraz mniej, ale oni… Oni nigdy nie znajdą tego, czego szukają. (s. 90)
To słowa starego księdza rezydenta z katedry św. Jana Ewangelisty w Kwidzynie.
Policjant, dziennikarz, archeolożka i ksiądz – każde specjalizowało się w określonej dziedzinie i każde razem lub osobno próbowało rozwiązać zagadkę sprzed wieków, z końca X wieku dotyczącą brata Adalberta, dawnego biskupa praskiego, później znanego jako św. Wojciecha. Ta tajemnica była przekazywana przez pokolenia, chronili ją najwięksi ówcześni myśliciele, m.in. wielcy mistrzowie krzyżaccy, Mikołaj i Andrzej Kopernikowie, a w XXI wieku chronią ją niektórzy księża. Zdrada wisi w powietrzu.

Ale nie tylko ta czwórka jest na tropie tajemnicy i szuka skarbu. Związek wyznaniowy (czyt. sekta) Wspólnota Odnowy (zwróćcie uwagę na nazwę: Odnowa – od nowa) pod przewodnictwem Pasterza, czyli Wiktora Ratza,  także bierze udział w tym szalonym wyścigu. Mało tego, bliskość Obwodu Kaliningradzkiego powoduje, że i Rosjanie pojawiają się w akcji. I jeszcze ktoś…
Taka mnogość bohaterów powoduje, że nie ma jednego głównego. Najczęściej pojawia się Ewa z Tomaszem, równie często jest policjant i ksiądz, czasami jest ich czwórka, czasami trójka. Konfiguracje śledczych zależą od wydarzeń. Mnie najbardziej podobała się kreacja komisarza ateisty, który musiał wchodzić do kościołów, rozmawiać z księżmi na tematy zupełnie mu obce, a to samo w sobie było dla policjanta… piekielnie trudne. Lecz zabrakło mi trochę pogłębienia postaci – za mało uczuć, emocji, rysu psychologicznego.
Główna akcja rozgrywa się w bardzo różnych miejscach w ciągu 7 dni, choć fabuła sięga ponad 1000 lat wstecz. Czytelnik wie, gdzie się znajduje, bowiem na początku rozdziałów 3-osobowy narrator podaje informację i odlicza dni. Ale… są też rozdziały nieco tajemnicze. Zamiast nazwy miejscowości podana jest długość i szerokość geograficzna, aby i czytelnik nie wiedział, gdzie swoją siedzibę mają zakapturzeni osobnicy. Ciekawy zabieg, nie spotkałam się jeszcze z takim, aczkolwiek trochę drażniący w trakcie czytania, bo się nie wie.
We współczesną akcję autor wplótł wydarzenia historyczno-legendarne z X, XIV i XVI wieku. Są one umieszczone w oddzielnych rozdziałach. Jest ich naprawdę niewiele, tylko nie każdemu czytelnikowi mogą się spodobać i wydać potrzebne. Autor posłużył się w nich stylizacją językową, jednak w moim odczuciu była ona zbyt słaba (szczególnie ta z X wieku), zbyt współczesnym językiem wypowiadali się bohaterowie sprzed wieków.
Tempo akcji jest różne. Głownie warta, bowiem sporo się dzieje: morderstwa, szantaże, groźby, kradzieże, szpiegostwo – oj wiele tego. Są też momenty na złapanie oddechu: opisy różnych miejsc przedstawione prostym, plastycznym językiem, wspomnienia z dzieciństwa bohaterów i ich dorosłego życia, które miały wpływ na nich i ich umiejętności. Ale niektóre można by było skrócić a nawet pominąć, choćby opis trasy Gdańsk-Kwidzyń, przebieg remontu katedry, sprawa wywożenia pijaczków do lasu i przypominanie innych spraw.
Powieść mimo sporej objętości dość szybko się czyta. Krótkie rozdziały podzielone na podrozdziały, urwane często w najciekawszym momencie, a do tego zagmatwanie sprawy zagadki i odszukanie skarbu tylko podsycają ciekawość czytelnika. Jeśli ktoś zna opisywane tereny, to tym bardziej akcja go wciągnie i nawet przymknie oko na opisy pogody i przyrody. Kryminalne puzzle odkrywane są stopniowo, by zbyt szybko nie ułożyć układanki.
Nie podobało mi się, że większość bohaterów ma nazwiska obcobrzmiące: Horn, Rimmel, Ratz, Nehring, Arendt, a tak mało naszych swojskich. Z kolei brak tłumaczenia fragmentów łacińskich modlitw nie była aż takim grzechem, gdyż łatwo można było się zorientować, która to. W tekście pojawiały się fragmenty Biblii istotne dla odszyfrowania zagadki, a także fragmenty kazań Pasterza.
Styl i język autora… generalnie dobry, zrozumiały, konkretny, choć zauważyłam to i owo. Czasem autor ma tendencję do podwójnych porównań („zerwana metalowa linka wahadła, uwolniona z napięcia, niczym pęknięta struna gitary lub przewód kolejowej trakcji”), czasem dość ciekawych skojarzeniowo. Zastanowiło mnie z kolei słowo „sapka”. Dwa razy pojawia się ono w tekście: „z sapką wspiął się”, „wyjaśnił z sapką”. Nie znałam tego słowa, lecz domyślałam się jego znaczenia. Dla mnie dziwnie ono brzmiało, tak jak: „nieco lumenów dodał jej także uśmiech”. I było coś, co mnie bardzo rozbawiło – za pomocą słów bohatera autor wyjaśnia, jak poprawnie powinno się odmieniać nazwę Kwidzyń!
Ornat z krwi rzeczywiście spływa krwią, i to od wieków. Historyczna wiedza łączy się w tej powieści z przygodą, brutalnymi morderstwami, skomplikowanym śledztwem, zagadkami, zwiedzaniem zabytków, udziałem w wykopaliskach archeologicznych, krótkim pobytem w sekcie, zaskakującym finałem, a to wszystko na ziemi warmińskiej i częściowo w Gdańsku i Elblągu.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:


Książka przeczytana w ramach wyzwań:

6 komentarzy:

  1. Polecę mojemu kuzynowi. To jego czytelnicze klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akcja dzieje sie w moich stronach, a Twoj opis bardzo mnie zaciekawil, dopisze sobie do listy i mam nadzieje, ze tez uda mi sia ja przeczytac:) Milego dnia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To moje dalsze okolice, ale jakby nie było Warmia i Mazury się łączą :)

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że ciężko by mi się ją czytało ze względu na styl i język, jednak ciekawi mnie, gdyż jest to kolejna ciekawa wycieczka po polskich zakamarkach :)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po polskich zakamarkach i zakamarkach historii Polski :)

      Usuń

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.