wtorek, 6 grudnia 2016

Operacja "Placki po bretońsku"



Autor: Aleksandra Janusz
Tytuł: Asystent czarodziejki
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Seria: Kroniki Rozdartego Świata
Tom: 1
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka
Data wydania: 2016
ISBN: 978-83-10-12945-1 


Dziś raczej mamy problem z brakiem mocy, a nie z jej nadmiarem, i magię poddaje się recyklingowi. (s. 26)
Ostatnio ciągnie mnie do czarów, magii, czarodziejów i czarodziejek. Nic więc dziwnego, że sięgnąłem po nowość autorstwa Aleksandry Janusz Asystenta czarodziejki, pierwszego tomu serii Kroniki Rozdartego Świata. Już sama okładka przyciągnęła mój wzrok, a to zasługa Mileny Młynarskiej.
Nazywam się Vincent Thorpe i od dwudziestu czterech lat pełnię rolę asystenta Margueritte de Breville de Branche d’Ambbre, szlachcianki, czarodziejki i jednego z najtęższych umysłów w całej Gildii Magów na Arborii. (s. 11)
Tak się przedstawia główny bohater tej powieści. To uczeń i asystent czarodziejki w jednym. Razem z Meg przez cały czas trwania jego kontraktu zgłębiali tajemnice Wojny Rozdarcia – konfliktu, który 700 lat wcześniej prawie zniszczył świat. Ale to nie koniec zagrożenia, bowiem:
Obydwie części kontynentu nadal istnieją. Rozdarcie wcale się nie zakończyło. Bretania stopniowo oddala się od Arborii. I jeżeli przekroczy odległość krytyczną, ulega destabilizacji. Cały świat rozpadnie się na małe fragmenty. Wszyscy zginą. (s. 186-7)
Vincent marzy już o emeryturze i spokojnym życiu u boku narzeczonej Amandine, o zakończeniu kontraktu u Meg, lecz kolejna pozornie zwykła misja dla Gildii Magów gwałtownie zmienia jego plany. Meg i jej przyjaciółka Belinda niespodziewanie zniknęły w rozpadlinie Pustki i wszelki ślad po nich zaginął. Vincent zmienia swe plany na przyszłość i jeszcze bardziej wiąże się z historią Arborii. Wraz z Amandine, Kathryn i Lily rusza na pomoc, a jako jedyny uczestnik tej wyprawy, nie umie czynnie rzucać zaklęć. Nieoczekiwanie dowiaduje się o tajnej operacji „Placki po bretońsku”.
Ocena ryzyka przestaje być taka prosta, kiedy nie masz w zanadrzu szerokiego repertuaru zaklęć. (s. 148)
Narracja w tej książce jest dwojaka. Od początku o wydarzeniach opowiada asystent czarodziejki – Vincent. Jednak gdy Meg z przyjaciółką Belindą zmieniają miejsce pobytu, włącza się narrator wszechwiedzący. Przy zmianie czasoprzestrzeni na początku rozdziałów wyraźnie zaznaczone są miejsca i czas wydarzeń.
Opisy Arborii, Bretanii, rozpadlin i postępowania czarodziejów bez trudu przed oczami czytelnika odmalują ten fantastyczny świat. Arboria jawi się jako piękna, baśniowa kraina, zaś Bretania przypomina późne średniowiecze pod każdym względem, bo to po prostu zacofany kraj. Jednakże kilka opisów bym nieco skróciła lub nawet wyrzuciła, gdyż według mnie niepotrzebnie wydłużały akcję.
Sami bohaterowie to nie lada gratka.  Ci najbardziej fantastyczni i groźni, choć odnoszę wrażenie, że to tylko przedsmak ich możliwości, to: trolle, ergliny, pustkostwory, ksenowurmy, żywe trupy i smoki rzeczne (najpiękniejsza postać fantastyczna) oraz duszosmoki:
Od strony rozpadliny, ciężko uderzając skrzydłami, nadlatywał duszosmok, spadek po czarodziejach, którzy rozdarli świat, niepospolity skurczybyk rozmiarów serpentozaura, z paszczą niczym składany dom i ogonem długim jak Saga o Glorionie, cały pokryty półprzezroczystymi, opalizującymi łuskami. (s. 48-49)

Trudno mówić tu o ludziach jako bohaterach, choć oni także się pojawiają, np. Amandine narzeczona Vncenta. Wprawdzie magowie i maginie wyglądają zdawałoby się normalnie, lecz ich umiejętności daleko wykraczają poza człowieczeństwo. Najbardziej przemówiła do mnie postać ponad 200-letniej czarodziejki, Margueritte de Breville de Branche d’Ambre – Czarnej Meg, zwanej w Arborii Szaloną Meg. Jeden z najtęższych umysłów w całej Gildii Magów. Jej umysł to potężna, wyspecjalizowana maszyna, konstruująca, przetwarzająca, wymyślająca nowe zaklęcia.
Sympatią darzyłam inne czarodziejki – Belinde, Kat czy 11-letnią Lily zionącą ogniem. Generał Teresa von Feuerstein zrobiła na mnie wrażenie swą posturą, intelektem i umiejętnościami taktycznymi, a poza tym w ręku trzymała całą armię. Mężczyzn w powieści mało, ale bohater tytułowy to sympatyczny uczeń i asystent w jednym – Vincent Thorpe, który jeszcze nie wie, na co go stać. Wprawdzie jest nieco opieszały w podejściu do egzaminu dyplomowanego na czarodzieja, gdyż zwykle Rozwijanie Źródła trwało 8 lat (aczkolwiek u niektórych metodą 3 zet „zakuć, zaczarować, zapomnieć”), a u Vincent aż 24! Jego postać rozwija się wraz z wydarzeniami i plusuje w oczach czytelnika.
Oficjalnie, oprócz kontraktu asystenta, byłem uczniem Margueritte. Czarodziejka wykorzystała lukę prawną. Nie przewidziano, aby ktoś równocześnie pełnił te dwie funkcje naraz, toteż nie sformułowano zakazu. Kodeks nie precyzował, że uczeń wzięty do terminarzu musi mieć aktywne Źródło – to się rozumiało samo przez się, więc nikt tego nie zapisał. Bez statusu ucznia nie mógłbym legalnie poznawać zaklęć ani przetwarzać mocy wspólnie z czarodziejką. (s. 65)
Magia ukazana w powieści wymaga znajomości geometrii i algebry, jednym słowem wyższej matematyki. Przekształcanie uroku geometrii w algebrę raczej nie było łatwe. Przyznam szczerze, że można by było śmiało na schematach czy rysunkach pokazać kilka magicznych obliczeń i symboli, to by bardzo wzbogaciło akcję. Same czary przykuwały uwagę swoimi nazwami i możliwościami, choćby: Miękki Upadek, Lot Drużynowy, Kostka Lodu, Pocisk Entropiczny, Aseptyczna Ulga, Miniaturowy Huragan, Wyssanie Magii. A do tego ogólne zaklęcia rozpraszające, ochronne, bojowe. Wiele tu magii, czarów. I na pewno każda kobieta chciałaby mieć małą torebkę, w której mieścił się cały dom z wyposażeniem, albo suknie, które same się czyszczą! Ot, czary!
A przy tym problemy magiczne nie są oderwane od problemów przyziemnych, typowych dla ludzkiej natury – pragnienie władzy, niespełnione ambicje, pragnienie spokojnego życia, trudności w porozumiewaniu się.
W trakcie czytania książki pojawiło się kilka dylematów. Cały czas się zastanawiałam, kim jest odbiorca, w jakim przedziale wiekowym się mieści? I dalej nie wiem. Nie jest to young adult, nie jest to do końca młodzieżówka, ani powieść tylko dla dorosłych, choćby z tego względu, że bohaterowie mają 11, 22, 37 i ponad 200 lat. Ta powieść to fantasy, więc niech sięgają po nią miłośnicy gatunku.
Na początku trudno mi się było wciągnąć w akcję. Nie do końca wiedziałam, o co chodzi – jaką Pustkę, rozpadlinę, Wojnę rozdarcia, Granicę czy duszosmoki. Dopiero w trakcie lektury wszystko stopniowo wskakuje na swoje miejsce i łączy się w logiczną całość, dlatego uważam, że przydałaby się słowniczek oraz mapa Arborii i Utraconej Bretanii.
Zaskoczyło mnie to, jak wiele nazw, nawet czarów, pisanych jest wielką literą, zaś imiona i nazwiska czarodziejek przypominały tytulaturę arystokracji sprzed wieków: Margueritte de Breville de Branche d’Ambre, Lady Belinde Chamomille de Branche d’Emeraude, Kathryn Verd de Branche d’Argent.
Język powieści jak dla mnie trochę nierówny. Z jednej strony obrazowe opisy, przystępny styl, choć nowe pojęcia mogą dezorientować czytelnika, kilka ciekawych środków artystycznych (Cała przykrość po mojej stronie. 289), wykrzyknienia (Na Wędrowca! Na Pustkę!). A z drugiej kolokwializmy i frazeologizmy nie pasujące stylem do wydarzeń: „Jakby od niechcenia miotnęła”. 35; „Widzisz, jakie pióra sobie pierdyknęli? No ja cię proszę, pewnie się podciera złotą srajtaśmą”. 81 ; „Tak naprawdę pic na wodę”. 109; „Nie przegrzej sobie mózgownicy. (…) No, przecież widzę, że coś mielisz”. 292-3.
Ale autorka zapunktowała u mnie wprowadzeniem stylizacji językowej. Szlachta bretońska wypowiada się z patosem, używa zwrotów „Miłościwa Pani, Wasza Miłość” i ogólnie jej wypowiedzi stylizowane są na staropolszczyznę. Z kolei prości mieszkańcy Utraconej Bretanii posługują się językiem przypominającym starobretoński, a w moim odczuciu gwarą śląską i góralską, aczkolwiek mogę się mylić:
Zawrzij się! to niy som żodne szczigi, ino dwie gryfne frelki, i łobleczone po pańsku. Nic już lepij niy godej, bo ci się cosik stanie, krzywda jako. (…) Żodnyj godki!! Ciepnijcie sam ino te klamory. I te klajdy tyż mi tukej dejcie. My sam prziszli w wielgij sile. (s. 119-120)
Błyskotliwe poczucie humoru autorki również się ujawnia się w powieści, szczególnie w wydaniu Czarnej Meg:
- Niewiele brakowało! – odkrzyknęła Meg – Dlaczego szarża już poszła?!
- Wasza Miłość – upomniał ją pryszczaty giermek – pamiętajcie, że mówicie do księcia.
- Wasza Miłość, do cholery, dlaczego szarża poszła?! (s. 233)
Ciekawa fabuła, nieprzewidywalność akcji, groza i skażenie emitowane z Pustki, baśniowe postacie w nowym wcieleniu, do tego potężna nowoczesna magia z elementami fantastyki naukowej zaczaruje czytelnika na jakiś czas. A ja już chce być zaczarowana drugim tomem pt. Utracona Bretania.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:

2 komentarze:

  1. Magię i czary bardzo lubię. Nie wiem jednak czy ta matematyka by mnie nie przeraziła.

    OdpowiedzUsuń

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.