Tytuł:
Asystent czarodziejki
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Seria: Kroniki Rozdartego Świata
Tom: 1
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka
Data wydania: 2016
Oprawa: miękka
Data wydania: 2016
ISBN: 978-83-10-12945-1
Dziś raczej mamy
problem z brakiem mocy, a nie z jej nadmiarem, i magię poddaje się
recyklingowi. (s. 26)
Ostatnio
ciągnie mnie do czarów, magii, czarodziejów i czarodziejek. Nic więc dziwnego,
że sięgnąłem po nowość autorstwa Aleksandry Janusz Asystenta czarodziejki,
pierwszego tomu serii Kroniki Rozdartego
Świata. Już sama okładka przyciągnęła mój wzrok, a to zasługa Mileny
Młynarskiej.
Nazywam się
Vincent Thorpe i od dwudziestu czterech lat pełnię rolę asystenta Margueritte
de Breville de Branche d’Ambbre, szlachcianki, czarodziejki i jednego z
najtęższych umysłów w całej Gildii Magów na Arborii. (s. 11)
Tak
się przedstawia główny bohater tej powieści. To uczeń i asystent czarodziejki w
jednym. Razem z Meg przez cały czas trwania jego kontraktu zgłębiali tajemnice
Wojny Rozdarcia – konfliktu, który 700 lat wcześniej prawie zniszczył świat.
Ale to nie koniec zagrożenia, bowiem:
Obydwie części
kontynentu nadal istnieją. Rozdarcie wcale się nie zakończyło. Bretania
stopniowo oddala się od Arborii. I jeżeli przekroczy odległość krytyczną, ulega
destabilizacji. Cały świat rozpadnie się na małe fragmenty. Wszyscy zginą. (s.
186-7)
Vincent
marzy już o emeryturze i spokojnym życiu u boku narzeczonej Amandine, o
zakończeniu kontraktu u Meg, lecz kolejna pozornie zwykła misja dla Gildii
Magów gwałtownie zmienia jego plany. Meg i jej przyjaciółka Belinda
niespodziewanie zniknęły w rozpadlinie Pustki i wszelki ślad po nich zaginął.
Vincent zmienia swe plany na przyszłość i jeszcze bardziej wiąże się z historią
Arborii. Wraz z Amandine, Kathryn i Lily rusza na pomoc, a jako jedyny
uczestnik tej wyprawy, nie umie czynnie rzucać zaklęć. Nieoczekiwanie dowiaduje
się o tajnej operacji „Placki po bretońsku”.
Ocena ryzyka
przestaje być taka prosta, kiedy nie masz w zanadrzu szerokiego repertuaru
zaklęć. (s. 148)
Narracja
w tej książce jest dwojaka. Od początku o wydarzeniach opowiada asystent
czarodziejki – Vincent. Jednak gdy Meg z przyjaciółką Belindą zmieniają miejsce
pobytu, włącza się narrator wszechwiedzący. Przy zmianie czasoprzestrzeni na
początku rozdziałów wyraźnie zaznaczone są miejsca i czas wydarzeń.
Opisy
Arborii, Bretanii, rozpadlin i postępowania czarodziejów bez trudu przed oczami
czytelnika odmalują ten fantastyczny świat. Arboria jawi się jako piękna, baśniowa
kraina, zaś Bretania przypomina późne średniowiecze pod każdym względem, bo to
po prostu zacofany kraj. Jednakże kilka opisów bym nieco skróciła lub nawet
wyrzuciła, gdyż według mnie niepotrzebnie wydłużały akcję.
Sami
bohaterowie to nie lada gratka. Ci najbardziej
fantastyczni i groźni, choć odnoszę wrażenie, że to tylko przedsmak ich
możliwości, to: trolle, ergliny, pustkostwory, ksenowurmy, żywe trupy i smoki
rzeczne (najpiękniejsza postać fantastyczna) oraz duszosmoki:
Od strony
rozpadliny, ciężko uderzając skrzydłami, nadlatywał duszosmok, spadek po
czarodziejach, którzy rozdarli świat, niepospolity skurczybyk rozmiarów
serpentozaura, z paszczą niczym składany dom i ogonem długim jak Saga o Glorionie, cały pokryty
półprzezroczystymi, opalizującymi łuskami. (s. 48-49)
Trudno
mówić tu o ludziach jako bohaterach, choć oni także się pojawiają, np. Amandine
narzeczona Vncenta. Wprawdzie magowie i maginie wyglądają zdawałoby się
normalnie, lecz ich umiejętności daleko wykraczają poza człowieczeństwo.
Najbardziej przemówiła do mnie postać ponad 200-letniej czarodziejki, Margueritte
de Breville de Branche d’Ambre – Czarnej Meg, zwanej w Arborii Szaloną Meg. Jeden
z najtęższych umysłów w całej Gildii Magów. Jej umysł to potężna,
wyspecjalizowana maszyna, konstruująca, przetwarzająca, wymyślająca nowe
zaklęcia.
Sympatią
darzyłam inne czarodziejki – Belinde, Kat czy 11-letnią Lily zionącą ogniem.
Generał Teresa von Feuerstein zrobiła na mnie wrażenie swą posturą, intelektem
i umiejętnościami taktycznymi, a poza tym w ręku trzymała całą armię. Mężczyzn
w powieści mało, ale bohater tytułowy to sympatyczny uczeń i asystent w jednym
– Vincent Thorpe, który jeszcze nie wie, na co go stać. Wprawdzie jest nieco
opieszały w podejściu do egzaminu dyplomowanego na czarodzieja, gdyż zwykle Rozwijanie
Źródła trwało 8 lat (aczkolwiek u niektórych metodą 3 zet „zakuć, zaczarować,
zapomnieć”), a u Vincent aż 24! Jego postać rozwija się wraz z wydarzeniami i
plusuje w oczach czytelnika.
Oficjalnie,
oprócz kontraktu asystenta, byłem uczniem Margueritte. Czarodziejka
wykorzystała lukę prawną. Nie przewidziano, aby ktoś równocześnie pełnił te
dwie funkcje naraz, toteż nie sformułowano zakazu. Kodeks nie precyzował, że
uczeń wzięty do terminarzu musi mieć aktywne Źródło – to się rozumiało samo
przez się, więc nikt tego nie zapisał. Bez statusu ucznia nie mógłbym legalnie
poznawać zaklęć ani przetwarzać mocy wspólnie z czarodziejką. (s. 65)
Magia
ukazana w powieści wymaga znajomości geometrii i algebry, jednym słowem wyższej
matematyki. Przekształcanie uroku geometrii w algebrę raczej nie było łatwe.
Przyznam szczerze, że można by było śmiało na schematach czy rysunkach pokazać
kilka magicznych obliczeń i symboli, to by bardzo wzbogaciło akcję. Same czary
przykuwały uwagę swoimi nazwami i możliwościami, choćby: Miękki Upadek, Lot
Drużynowy, Kostka Lodu, Pocisk Entropiczny, Aseptyczna Ulga, Miniaturowy
Huragan, Wyssanie Magii. A do tego ogólne zaklęcia rozpraszające, ochronne,
bojowe. Wiele tu magii, czarów. I na pewno każda kobieta chciałaby mieć małą
torebkę, w której mieścił się cały dom z wyposażeniem, albo suknie, które same
się czyszczą! Ot, czary!
A
przy tym problemy magiczne nie są oderwane od problemów przyziemnych, typowych
dla ludzkiej natury – pragnienie władzy, niespełnione ambicje, pragnienie
spokojnego życia, trudności w porozumiewaniu się.
W
trakcie czytania książki pojawiło się kilka dylematów. Cały czas się
zastanawiałam, kim jest odbiorca, w jakim przedziale wiekowym się mieści? I
dalej nie wiem. Nie jest to young adult, nie jest to do końca młodzieżówka, ani
powieść tylko dla dorosłych, choćby z tego względu, że bohaterowie mają 11, 22,
37 i ponad 200 lat. Ta powieść to fantasy, więc niech sięgają po nią miłośnicy
gatunku.
Na
początku trudno mi się było wciągnąć w akcję. Nie do końca wiedziałam, o co
chodzi – jaką Pustkę, rozpadlinę, Wojnę rozdarcia, Granicę czy duszosmoki.
Dopiero w trakcie lektury wszystko stopniowo wskakuje na swoje miejsce i łączy
się w logiczną całość, dlatego uważam, że przydałaby się słowniczek oraz mapa
Arborii i Utraconej Bretanii.
Zaskoczyło
mnie to, jak wiele nazw, nawet czarów, pisanych jest wielką literą, zaś imiona
i nazwiska czarodziejek przypominały tytulaturę arystokracji sprzed wieków: Margueritte
de Breville de Branche d’Ambre, Lady Belinde Chamomille de Branche d’Emeraude,
Kathryn Verd de Branche d’Argent.
Język
powieści jak dla mnie trochę nierówny. Z jednej strony obrazowe opisy,
przystępny styl, choć nowe pojęcia mogą dezorientować czytelnika, kilka
ciekawych środków artystycznych (Cała przykrość po mojej stronie. 289),
wykrzyknienia (Na Wędrowca! Na Pustkę!). A z drugiej kolokwializmy i
frazeologizmy nie pasujące stylem do wydarzeń: „Jakby od niechcenia miotnęła”.
35; „Widzisz, jakie pióra sobie pierdyknęli? No ja cię proszę, pewnie się
podciera złotą srajtaśmą”. 81 ; „Tak naprawdę pic na wodę”. 109; „Nie przegrzej
sobie mózgownicy. (…) No, przecież widzę, że coś mielisz”. 292-3.
Ale
autorka zapunktowała u mnie wprowadzeniem stylizacji językowej. Szlachta
bretońska wypowiada się z patosem, używa zwrotów „Miłościwa Pani, Wasza Miłość”
i ogólnie jej wypowiedzi stylizowane są na staropolszczyznę. Z kolei prości mieszkańcy
Utraconej Bretanii posługują się językiem przypominającym starobretoński, a w
moim odczuciu gwarą śląską i góralską, aczkolwiek mogę się mylić:
Zawrzij się! to
niy som żodne szczigi, ino dwie gryfne frelki, i łobleczone po pańsku. Nic już
lepij niy godej, bo ci się cosik stanie, krzywda jako. (…) Żodnyj godki!!
Ciepnijcie sam ino te klamory. I te klajdy tyż mi tukej dejcie. My sam prziszli
w wielgij sile. (s. 119-120)
Błyskotliwe
poczucie humoru autorki również się ujawnia się w powieści, szczególnie w
wydaniu Czarnej Meg:
- Niewiele brakowało! – odkrzyknęła Meg –
Dlaczego szarża już poszła?!
- Wasza Miłość – upomniał ją pryszczaty
giermek – pamiętajcie, że mówicie do księcia.
- Wasza Miłość, do cholery, dlaczego szarża
poszła?! (s. 233)
Ciekawa
fabuła, nieprzewidywalność akcji, groza i skażenie emitowane z Pustki, baśniowe
postacie w nowym wcieleniu, do tego potężna nowoczesna magia z elementami
fantastyki naukowej zaczaruje czytelnika na jakiś czas. A ja już chce być
zaczarowana drugim tomem pt. Utracona
Bretania.
Książka
przeczytana w ramach wyzwań:
Magię i czary bardzo lubię. Nie wiem jednak czy ta matematyka by mnie nie przeraziła.
OdpowiedzUsuńHa, ha :) Nie sądzę. ja czekam na drugi tom.
Usuń