czwartek, 18 października 2018

W kierunku zachodzącego słońca - patronat medialny


Autor: Halina Strzelecka
Tytuł: W kierunku zachodzącego słońca
Wydawnictwo: Psychoskok
Liczba stron: 291
Oprawa: miękka
Data wydania: 2018
ISBN: 978-83-8119-247-7





Niejednokrotnie podziwiałam zachodzące słońce w różnych miejscach i zawsze to był niezwykły spektakl natury. Bohaterowie książki Haliny Strzeleckiej W kierunku zachodzącego słońca także byli widzami w tym spektaklu.
Halina Strzelecka przez wiele lat z pasją oddawała się pracy zawodowej ekonomistki. Zamiast marzeń, ciągle wyznaczała sobie cele i uparcie dążyła do ich realizacji. Zauroczona pięknem Paryża poczuła nieodpartą chęć tworzenia. Najczęściej zapisane myśli trafiały do szuflady, a obrazy wypełniały puste ściany mieszkania.
Po raz kolejny zastanawiała się, dlaczego nauka i praca nie sprawiały jej żadnego problemu, w przeciwieństwie do spraw prywatnych. (s. 87)
Susana jest niezwykle mądra i inteligentna, studia skończyła z wyróżnieniem i mogła przebierać w ofertach pracy. Do tego jej zniewalająca uroda z miejsca wprawiała mężczyzn w zachwyt i szybsze bicie serca. W dodatku młoda kobieta była bardzo dobrze wychowana przez rodziców naukowców i obyta w świecie, potrafiła się zachować w każdej sytuacji. Nieoszlifowany diament, nieocenione dzieło sztuki – mawiał o niej jej najlepszy przyjaciel Leo. Chodzący ideał z małą skazą – bohaterce nie wiodło się w życiu uczuciowym, nie mogła trafić na odpowiedniego partnera. Zrywa z Robem, który w przededniu końcowych egzaminów wyjeżdża z kumplami do Kenii. Mężczyzna nie przyjmuje tego do wiadomości, nie pierwszy i nie ostatni raz.
Jak ja się z nią mijam… To niedorzeczne! (s. 131)
Na lotnisku w Berlinie Sue nieoczekiwanie oblewa się kawą. Winowajca to niejaki William, który pojawił się w jej życiu. W samolocie Will przesiada się do kobiety i spędza z nią kilkanaście niezapomnianych godzin. Młodzi od razu się sobą zauroczyli, a nawet więcej. To była miłość od pierwszego… oblania kawą. Jednak na lotnisku w wyniku splotu okoliczności rozstają się. Oboje nie mogą o sobie zapomnieć, lecz los im nie sprzyja. Ciągle się mijają i tak przez cztery miesiące…
Stali mocno przytuleni, wpatrzeni w znikający symbol światła. (s. 223)

Wątek miłosny w przypadku głównej bohaterki ma kilka wariantów, w zależności od mężczyzny. Okazuje się, że nie tylko Rob i William kochają Sue. Kocha ją jej przyjaciel, gej Leo. I jeszcze ktoś. Autorka ukazuje różne odcienie miłości okazywanej w pozytywny i negatywny sposób, jakby dawała rady, jak się zachowywać wobec ukochanej kobiety oraz jak nie postępować. Rob to przykład lekkoducha, bawidamka, które swoje „kochanie” ma wszędzie. Sposób, w jaki traktował Sue i inne kobiety, był odrażający. Z miejsca go znielubiłam. Z kolei William to romantyk jak się patrzy. Nieba by Sue przychylił i nosił ją na rękach cały dzień. Nieco ckliwy w swych poczynaniach, jednak po przeczytaniu powieści zaczęłam gdybać nad ową ckliwością, lekkim przesłodzeniem tej miłości. Doszłam do wniosku, że tak musiało być ze względu na ciągle nieoczekiwane zwroty w ich wspólnym byciu.  
Czwórka mieszkańców, a każdy z innymi potrzebami, o innym charakterze, innych upodobaniach. (s. 261)
Ta czwórka to Susana, Emma, Karen i Leo, trzy kobiety i jeden gej, którzy wspólnie wynajmowali mieszkanie. Autorka stworzyła kwartet przyjaciół, którzy zawsze i wszędzie stawali za sobą murem, można było liczyć na wzajemną pomoc w każdej chwili. Ich wspólne gotowanie, spożywanie posiłków, rozmowy, przekomarzanie się wywoływało uśmiech na mej twarzy. Piękna i lojalna przyjaźń geja i poduszkowców.
Kenia wciąga mnie jak narkotyk. (s. 42)
Podróże służbowe to część pracy Susany w banku. Odwiedza Berlin, Paryż, Brukselę. Sugestywnie opisuje innym zwiedzane obiekty, wysławiając się jak prawdziwy przewodnik turystyczny. Jej opis widoku z wieży Eiffla zachwycił mnie i przeniósł mnie do Paryża. Inna sprawa to Afryka i Kenia. Tam pracuje i bawi się na całego Rob, tam też prywatnie jedzie Sue. Ukazany został tylko ogólny obraz Kenii z kilkoma detalami. Byłam trochę rozczarowana, ale tylko dlatego, że zamieniłabym się na miejsce z bohaterami i sama zasmakowała tamtejszych widoków i kontaktów z naturą. 
Moja najdroższa Sue, tak nieopisanie tęskniłem za sobą. (s. 156)
Powieść Haliny Strzeleckiej skierowana jest głównie do kobiet. Miłość obok pracy w banku z czasem wysuwa się na plan pierwszy. Rodzące się uczucie między Sue i Willem jest intensywne, emocjonalne, pełna napięcia i oczekiwania. Autorka nasyca każde spotkanie dwojga pożądaniem, które nie zawsze kończy się sceną miłosną, a te z kolei są bardzo subtelne i delikatne, za delikatne moim zdaniem. Bohaterom funduje zwroty akcji i niebezpieczne zdarzenia, które zwiększają tempo powieści i komplikują bohaterom życie. Styl autorki zasadniczo jest dobry. Niektóre dialogi były dla mnie nieco sztuczne, inne zbyt przesłodzone. Wrażliwe czytelniczki niech zaopatrzą się w chusteczki na zakończenie, gdyż na pewno zakręci się im łza w oku, a z drugiej strony w trakcie nie zabraknie uśmiechu na twarzy.
W kierunku zachodzącego słońca to wielowątkowa historia, romans w obyczajówce. Nie zabraknie w niej nieoczekiwanych zwrotów akcji, kilku niebezpiecznych zdarzeń, podróży na inne kontynenty, miłości do koni, różnych relacji na linii dorosłe dziecko-rodzice, nietuzinkowej babci Sue i szczerej, prawdziwej przyjaźni młodych ludzi. Polecam romantycznym duszom.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



Książka przeczytana w ramach wyzwań:

7 komentarzy:

Gościu, atramentowy ślad zostaw po sobie,
A na każdy komentarz odpowiem wnet Tobie.