KATARZYNA ENERLICH – pisarka, poetka, dziennikarka, pracowała w wielu różnych
miejscach: w mediach lokalnych i regionalnych, w
szkole, domu kultury, punkcie informacji turystycznej, była opiekunką osób
starszych, sprzedawała swoje obrazy w toruńskim antykwariacie, chodziła na
warsztaty z akwaforty, kurs informatyczny oraz kosmetyczny. Obecnie pracuje w
promocji miasta. W dzieciństwie zaplanowała, że zostanie dziennikarką, a
potem napisze książkę. Zadebiutowała w wieku 12 lat artykułem o swoim rodzinnym
Mrągowie, opublikowanym na łamach "Płomyka", za które otrzymała
pierwsze autorskie honorarium. Marzenie o własnej
książce realizuje po raz kolejny. Do tej pory ukazały się książki: Prowincja pełna marzeń, Czas w dom zaklęty, Kwiat
Diabelskiej Góry, Prowincja pełna gwiazd, Oplątani Mazurami, Kiedyś
przy Błękitnym Księżycu, Prowincja pełna słońca, Czarodziejka
Jezior, Prowincja pełna smaków, Studnia bez dnia. Jest też współautorką 4 antologii poezji. Prowadzi
blog www.prowincjapelnamarzen.blog.pl
Pierwsze
kroki do… Prowincji! – wywiad z panią Katarzyną Enerlich.
Jako
dziecko i nastolatka czytałam czasopisma, które Pani czytała i do których Pani
pisywała ("Płomyk", "Płomyczek", "Świat Młodych").
Jak to się stało, że zadebiutowała Pani w "Płomyku"?
Chciałam sprawdzić, czy
się to komuś spodoba. Czy ktoś mnie wydrukuje. Chciałam się przekonać, czy
jestem coś warta. Bo pani od polskiego mówiła, że tak, ale mogła być
nieobiektywna. Bo mnie lubiła i byłam gospodarzem klasy. Dopiero gdy
zadebiutowałam, pomyślałam: ja tak chcę! Chcę pisać! I zaczęłam pisać na dobre.
Honorarium
wyniosło 478 zł. Cała kupa kasy! Na co wydała Pani swoje pierwsze zarobione
pieniądze?
Moje pierwsze pieniądze
to spełnienie marzeń. Interesowałam się wówczas akwarystyką i marzyłam o
własnej hodowli ryb akwariowych, bo Iza i Agnieszka już je miały. Moja rodzina
nie była bogata i pieniędzy na takie fanaberie nie było. Gdy więc dostałam
swoje własne, wiedziałam już na co je przeznaczę. Założyłam więc hodowlę,
zapłaciłam roczną składkę członkowską w Polskim Związku Akwarystów Oddział w
Suwałkach i wykupiłam roczną prenumeratę pisma branżowego "Akwarium".
Mama nie musiała dokładać.
Czy Pani
koledzy i koleżanki z klasy, ze szkoły wiedzieli o Pani debiucie? Jeśli tak, to
jak zareagowali?
Moja pani od polskiego
poleciła wszystkim, by kupiły gazetę i wkleiły wycinek prasowy do zeszytu,
ozdabiając go ramką i podpisując, że autorką tekstu jest ich koleżanka z klasy.
To była praca domowa. Na drugi dzień ją sprawdziła. Nie było wówczas ksero i każdy
musiał kupić swój egzemplarz. Powiedzieli więc, że jeśli jeszcze raz coś
napiszę i będą musieli znów wklejać, zrobią mi na biwaku „kocówę”. Bałam się
tego bardzo, ale to mnie nie zniechęciło. Kiedy więc napisałam do "Świata
Młodych" o hodowli racicznic, czyli niewielkich małży, znów musieli to
wklejać…. Kocówy nie było, rozeszła się po kościach. Ale niektórzy do dziś mi
wypominają…
Co
wpłynęło na Pani decyzję o tym, że będzie Pani w życiu tylko pisać –
satysfakcja,
zobaczenie własnego nazwiska w czasopiśmie,
pieniądze? A może zupełnie coś innego?
Właśnie to! I jeszcze
ulga, że nie będę musiała dziedziczyć zawodów po rodzicach, jak niektórzy moi
znajomi, którzy dziś są lekarzami lub prawnikami. Mój tata był mechanikiem i
tokarzem, mama tokarzem i księgową. Nie nadawałam się to tego zupełnie.
Od
dzieciństwa interesowała się Pani pisaniem. Czy Pani polonistka wiedziała o
tym? Jeśli tak, to jak Panią wspierała, zachęcała do pisania?
Moja polonistka, pani
Jasia Kieżun, była cudowną osobą i cieszę się, że los mnie z nią zetknął Mówiła
mojej mamie, że mam swój styl. Ja nie wiedziałam wówczas, o co chodzi, ale
skoro mówiła to tylko o mnie, to znaczyło, że to coś fajnego. Wspierała mnie
potem i motywowała. To była i jest wspaniała osobowość.
Pierwszy
artykuł był już za Panią, wybór drogi zawodowej został obrany. A jak polonistka
oceniała Pani wypracowania – za co je chwaliła, za co krytykowała, nad czym
kazała popracować?
Zawsze chwaliła. Czasem
kazała czytać mi na głos przy całej klasie. Ona jedna wierzyła, że nie
przepisywałam z książek i nie ściągałam…
Kto Panią
dopingował w stawianiu pierwszych dziennikarskich kroków? Kto był mentorem?
Nie miałam nikogo
takiego w swoim środowisku. Po prostu czytałam publikacje w ogólnopolskiej
prasie i uczyłam się stopniowo dziennikarskiego fachu. Potem warsztaty,
konferencje… Uczyłam się pilnie. Gdy znalazłam się na zaocznych studiach
dziennikarskich po wielu latach pracy w zawodzie, utrwaliłam jedynie swoje
wiadomości.
Jakich rad
udzieliłaby Pani dzieciom, nastolatkom, którzy lubią pisać?
Mam tylko jedna radę.
Czytać innych autorów. Nie ma lepszego sposobu na „rozpisanie się”.
Na
zakończenie swego pierwszego artykułu napisała Pani tak: Mrągowo i jego okolice to piękny zakątek Polski. Jest to miasto
przyjemne, zasługujące na szacunek, z piękną historią i – być może piękną
przyszłością. Z perspektywy prawie
30 lat jak Pani ocenia rozwój Mrągowa?
Tak samo. Jestem ślepo
wpatrzona w moje miasto. To miłość od pierwszego wejrzenia i moje najlepsze
miejsce do życia. Ilekroć wyjeżdżam, wracam tu z radością. To jest moja
ojczyzna. Najważniejsza. Najpierwsza.
Nie ma
Pani czasami dość swej prowincji? Odcięcia od kultury, od dobrze zaopatrzonych
sklepów, od rodziny i przyjaciół? Szczególnie, gdy śnieg zasypie drogi...
Jak mnie zasypie, to
szufluję. W sumie przyznam, że bardzo to lubię. Mam 30 metrów podwórka i 100
metrów do drogi. Ciekawi mnie, ileż kalorii spala się podczas tej czynności…
Póki co, wiem ile pięknych myśli się rodzi. Od kultury nie jestem nadmiernie
odcięta, bo mam przyjaciół, dzięki którym jestem na bieżąco. A nie muszę
mieszkać w centrum wielkiego miasta. Sklepy mnie nie rajcują, bo niespecjalnie lubię
robić zakupy, a jeśli już muszę, minimalizuję ten czas do bezpiecznego minimum,
zanim zacznie mnie boleć głowa. Rodzina i przyjaciele są ze mną w Mrągowie.
Więc… Niczego nie tracę, a ileż zyskuję!
W takim
razie za co Pani tak kocha swoją Prowincję?
Za to właśnie, że mam tu
ciszę, oddech, że nie muszę żyć sprawami wielkiego świata. Że nie muszę
zajmować się polityką, modą, słuchać hałaśliwych reklam i oglądać telewizji. Że
mogę żyć jak chcę. I nie chcę inaczej…
Czytając Prowincję pełną marzeń oraz Prowincję pełną gwiazd miałam wrażenie,
że główna bohaterka to Pani. Ile z Pani jest w Ludmile?
Trochę jest. Zwłaszcza w
pierwszej książce. Moje bezrobocie, sieroctwo, przeprowadzka na wieś,
fascynacja ziołami i gotowaniem. I Mrągowem, i okolicami. I Mazurami…
W swoich
książkach o Prowincji przemyciła Pani wiele "zdrowych" przepisów, na
swoim blogu propaguje Pani zdrowy styl życia. Ile czasu zajęło Pani
przestawienie się na zdrową żywność? Ile trudu to Panią kosztowało?
Nie przestawiałam się na
zdrową żywność. Nigdy nie jadłam źle. Wychowałam się na prostej kuchni mojej
mamy. Potem sama zaczęłam gotować jako samouk. Oczywiście nie od razu z
efektami, ale uczyłam się, czytałam, obserwowałam. A potem założyłam swój ogród
i wówczas w ogóle doceniłam dobre jedzenie. Lubię bawić się gotowaniem. Przy
tym jem niewiele, bo i tak naprawdę nie musimy wiele jeść. Tyle, co dwie
złączone dłonie. Na jedną porcję. Chcę mówić o tym, że możemy pięknie żyć i
pięknie jeść niemal za darmo, że to nie jest styl życia dla bogaczy. I że
prostota jest najważniejsza i najbardziej przyjazna człowiekowi. Wszak jesteśmy
częścią przyrody nie mniej niż drzewa i gwiazdy. A przyroda jest bardzo
prosta….
Była już Prowincja
pełna marzeń, gwiazd, słońca i smaków. O czym będzie kolejny tom? Czy może Pani uchylić rąbka tajemnicy swoim czytelnikom?
Teraz będą czary.
Poczaruję, ale nie tak, jak można w pierwszej chwili pomyśleć. Czary zdarzają
się wszak codziennie…
I ostatnie
pytanie… Pani książki w trakcie czytania zmuszają mnie do wielu refleksji, do
zatrzymania się i zastanowienia się nad czymś, a to dlatego, że zawierają wiele
mądrości życiowych. Skąd je Pani bierze? Gdzie jest ich źródło?
Jeśli tak Pani myśli, to
dziękuję. Gdy wszystko się zmienia, zmień wszystko. Zmieniłam swoje życie, bo
zaczęłam szukać czegoś więcej niż otaczania się przedmiotami i inwestowania w
kolejne przejawy dostatniego życia. Życie ma drugą warstwę, ważniejszą.
Fascynuje mnie filozofia wschodu, ćwiczę jogę, medytuję. Prostota stała się
moją ścieżką. Spełnianie swojej pasji, jaką jest pisanie i liczne podróże – na
spotkania z Czytelnikami. Czy to może być źródło mądrości? Mądrość jest w
każdym z nas…
Serdecznie
dziękuję za wywiad! I czekam na kolejną Prowincję.
Debiut p. Katarzyny Enerlich na łamach "Płomyka".
A w czwartek ogłoszę konkurs, w którym nagrodą będzie książka p. Katarzyny Enerlich z autografem!
Zdjęcia ze zbiorów własnych oraz p. Katarzyny Enerlich opublikowane za Jej zgodą.